Egzorcyzm
Śmiech mój jak dzwon, gdy człek sam się pokona.
„Zali wierzysz?” — pytam, a Tyś już w zwątpieniu,
Dusza twa w cieniu, ciało w zgorzeniu.
Błądzisz w ułudzie, wolności pragnieniu,
Lecz wolność twa — w jarzmie, w śmierci spełnieniu.
Płódźcie swe grzechy, jak dzieci w ciemnicy,
Jam ich świadek — szydzę z was grzesznicy.
Przeto rzekacie: „niech wiara zaginie”,
Waszego krzyku w konaniach nikt nie pominie.
Biada wam, ludzie! — wnet popiół, wnet proch,
Zgubne wybory was ciągną na loch.
Wygasłe spojrza, wódka w kielichu,
Ust waszych błoto, kłamstwo w oddechu.
Wy samiście katy swych dusz zbrukanych,
Jeno się śmiać — w wierszach splatanych.
O, biada wam, co w dumie płoniecie,
Własne imiona w kamieniu kleciecie,
Bowiem im szybciej wznosicie swe wieże,
Tym prędzej imiona wasze w prochu leże.
Chciwość was dławi, srebrniki w dłoniach,
Sprzedacie matkę i ojca, w zbrodniach.
Złociste łany? — to sidła, to zguba,
Na końcu pieśń, a w pieśni rachuba.
„Kto więcej ma, ten więcej znaczy!”
Tak rzeknie głupiec, a los go straci.
Skarb wasz jest pyłem, marnością świata,
Znów się śmieję, gdy myślisz, że pieniędzmi dusza bogata —
Zali nie widzisz, jak pycha Cię gubi?
Im wyżej wzlatasz, tym niżej się chlubi.
Korony złudne, berła kłamliwe,
Wasze imiona — w piekielnej lichwie.
Im wyżej wzlatasz, tym srożej upadasz,
Na własnym grobie inskrypcje układasz.
Wzniosłeś pałace? — wiatrem rozwiane.
Zaliś pan świata? — nie, błaznem zostaniesz.
Strach wam jest bratem, przy stole zasiada,
W sercu się kryje, w sumieniu wam włada.
Bieżycie w mroku, zali przed śmiercią,
Lecz ona idzie — wnet stanie z pieśnią.
Drżycie o jutro, a dziś wam przepada,
Niczym cień z lampy, co w mroku upada.
Karmicie lęki, jak dzieci u piersi,
I was pożre wierszem, boście nie pierwsi.
Szukasz rozkoszy w trucizn oparach,
W uciechach tanich, w nocnych bazarach.
„Żywot mój wolny!” — wołasz w ekstazie
Wnet giniesz jak legiony w taniej zarazie.
Karmisz się złudą, co światłem się mieni,
Lecz wnet obróci w nicość twych cieni.
Raj, co obiecał — jest sidłem zatraty,
Śmiech grzmi, gdy spadasz w swe kraty.
Przeto marzenia w narkotyków sieci,
W zgubnym ekranie giną wasze dzieci.
Zaliż to wolność? — to kajdan zwierciadła,
Świadomość wasza na wieki przepadła.
Możesz się nawrócić, nim noc cię zamroczy,
Gdy woda obmyje, otworzy Ci oczy.
Zmyje twe winy jak rzeki wezbrane,
I w świetle zbawienia ocalisz się, panie.
Lecz jeśli zuchwale odrzucisz tę drogę,
To w płomieniach wieczności położysz swą głowę.
Nie dźwignie cię pycha, nie wesprze korona,
Bo w ogniu bez końca twa dusza skona.