La Louvre
Pozwól mi mówić — nim wschód obdarzy blaskiem oczy.
Jam, Książę Ciemności, znam każdy brud ulic,
Lecz w garści niosę szept, co potrafi to zgubić
Zgiełk targu, gdzie sercami handlują tłumnie.
Tu światło liczy grosz, tam cisza płonie dumnie.
Za darmo dajesz znak: ciepławość czyjejś dłoni,
Kruszonkę chleba — dom, gdy chłód na próg się kłoni.
Nie mierzysz złotem łez, co spływają po twarzy,
Gdy milknie gniew, a w głosie rodzi się „wybaczysz?”.
Gdym ważył noce, jak kupiec ciężkie kruszce,
Zgubiłem niegdyś ścieżkę — dziś klękam na jej łusce.
Niech tchnie we mnie świt, co wraca po jałmużnie,
Niech w prawdzie stoję — i zanikną wnet próżnie.
Nie kupisz oddechu, co wraca po burzy,
Nie kupisz tej ciszy, co rany otworzy.
Nie kupisz miłosierdzia, gdy ktoś dłoń położy,
Nad popiołem mej pychy — i szeptem mnie tworzy.
Nie kupisz prawdy, co tnie jak promienie w mroku,
Nie kupisz pokory — to dar porannego kroku.
Nie kupisz nadziei, choć rynek krzyczy „więcej”,
To jest chleb ze Źródła — łamany w ludzkiej ręce.
Po latach milczenia — dzwonię. Głos drży na progu.
„To ja… wciąż wracam”. I słyszę: „Chodź, bez wrogów”.
Nie srebro, nie rachunek, nie katalog winy —
Oddech, ciepły jak chleb.
I łamiemy, dzieląc tą chwile.
Na stole kruszy się czas — jak opłatek drobny,
Prawda jest prostą łzą, co w oku staje godnie.
Ja, Książę Ciemności, w tej chwili mniej z żelaza,
Bo czyjeś „przebaczam” świt wywołuje z głaza.
Gdym liczył świat monetą, gubiłem własne imię,
Dziś trzymam je jak świecę — niech płonie cicho przy mnie.
Kto idzie w prawdzie, ten nie błądzi w tłumie,
Światło zna me kroki lepiej, niż ja iść umiem.
Nie kupisz oddechu, co wraca po burzy,
Nie kupisz tej ciszy, co rany otworzy.
Nie kupisz miłosierdzia, gdy ktoś dłoń położy,
Nad popiołem mej pychy — i szeptem mnie tworzy.
Nie kupisz prawdy, co tnie jak światło w mroku,
Nie kupisz pokory — to dar porannego kroku.
Nie kupisz nadziei, choć rynek krzyczy „więcej”,
To jest chleb ze Źródła — łamany w ludzkiej ręce.
O Świetle! — niech Twe imię nie potrzebuje ceny,
Niech będzie jak gwiazda, co w cieniach jest zmęczona,
A jednak niesie płomień, gdy świt wstaje senny,
I w żar popielny sypie róże! — by prawda była wonna!
Różaniec z moich oddechów liczy kroki nocy,
Na bramie, co się otwiera nie na kartę, lecz na „proszę”.
Ja, Książę Ciemności — wciąż walczę, lecz bez przemocy,
Bo miłosierdzie kruszy kajdany najciszej.
Nie kupisz oddechu, co wraca po burzy,
Nie kupisz tej ciszy, co rany otworzy.
Nie kupisz miłosierdzia — to spływa jak strumień,
Gdy serce mówi „przejdź”, a duma milczy „umrę”.
Nie kupisz prawdy, co w oczy patrzy prosto,
Nie kupisz pokory — gdy ziemia całuje mosty.
Nie kupisz nadziei — bo rodzi się z nadmiaru
Światła nad moją nocą, co nie ma już wymiaru.
O Źródło!, naucz mnie być jak poranny kamień:
Spokojny, mokry od łaski, twardy w Twoim stanie.
Za darmo dajesz wszystko — ja tylko się zgadzam,
I mrok mój traci imię… gdy serce w dłoniach Twoich składam.
Zapraszam na mój SoundCloud
@Książę Ciemności

Wiersz Miesiąca
Zaloguj się, aby móc zagłosować na Wiersz Miesiąca.