Pod szczytem
Cisza w dolinie – jakby czas stanął w miejscu.
Patrzę w przepaść – a w niej myśli moje utoną,
Jak ptak bez skrzydeł, co szuka ratunku w powietrzu.
Kamień zimny pod dłonią przypomina serce,
Co twardnieje od bólu, a jednak wciąż bije.
Ja – pielgrzym zmęczony – szukam w górze wsparcia,
Bo tylko wśród szczytów dusza moja żyje.
Tam, gdzie skała dotyka nieba granicy,
Czuję, że cierpienie ma sens w swej goryczy.
Kto z mroku spogląda w dal ponad chmury,
Ten odnajdzie w ciszy –drogę własnej duszy góry.
Brzaskiem rosa zasnuwa dolinę, jakby kryła rany,
Cisza wisi w powietrzu – cięższa niż kamienie.
Patrząc w mrok pod nogami
Wędruje skalnymi drogami
Dusza moja leci tam, gdzie pierwsze docierają płomienie
Płynie wąska woda wśród ostrych głazów,
Przejrzysta jak myśl, co przecina ból.
W jej szeptach słyszę echo własnych pytań,
Na które odpowiada tylko pustka i chłód.
Na krawędzi granitu, gdzie niebo się chwieje,
Wstaje we mnie siła – choć serce drży.
Im wyżej idę, tym mniej czuję ciężar,
Niby straszne, a jak lekkie te dni
Góry milczą – w tym milczeniu głos Boga,
Co mocniej niż burza w sercu się odzywa.
Noc kładzie cień na szlaki, gasną ogniska,
Na ciemnym niebie gwiazd miejsce mają świetliste zjawiska