Z Poznania M.
Miasto syczy, licznik liczy — krążę, tnę to milczenie;
Pół godziny, brak zamówień — we mnie rośnie ciśnienie;
Szept do nieba: „nie chcę złota — daj miłości spełnienie”.
Ping — kurs na ekranie, błysk; jak ostrze tnie pół cienie;
Trzy dziewczyny, trzask drzwi; tli się bit w kabinie, brzmienie;
Klik — lampka, kadr jak klatka; klata łapie uderzenie;
„Nie znam imienia — będziesz moja” — mówię; czuję przeznaczenie.
Wieczór później — żar pod skórą, puls wybija bębnami,
Jej spojrzenie tnie jak laser — widzę klatki oczami,
Wdech i śmiech — szczyt formy, rytm się niesie falami,
Zero dram — tylko plan, dwoje pędzimy torami,
Sukienkami, zapachami rysowała ślad za plecami,
Wchodziliśmy — dumny krok, każdy bar witał brawami,
Ona start na uczelni, ja kończyłem z indeksami,
W jej źrenicach nasze jutro — podpisane literami.
Razem — śmiech w podwórzach; echo wraca odbiciami;
Młodość — brak spięć, wspólny bieg; to czyste porozumienie;
Dotyk — podpis w duszy; każdy gest jak wytłoczenie;
Szept–wdech, takt–metrum; serca łapią przyspieszenie;
Ona start — ja meta; plan na życie — uzupełnienie;
W jej źrenicach nasze jutro; los składa podpis: „potwierdzenie”.
Nikt tak na mnie nie patrzył — w źrenicach szkło, przyspieszenie;
Uśmiech — ciche światło — podpisuje przeznaczenie;
Każdy gest — bez deklaracji — brzmi jak przyrzeczenie;
Miłość — nie teoria — tylko żywe poświęcenie;
Jej nadgarstek w moich dłoniach — puls dyktuje marzenie;
Dwa kierunki — ona startem, ja metą — dopełnienie;
Gdy szła — milknęły sale, czas wręczał nam zwolnienie;
W jej oczach — bez papieru — nasze zbawienie.
Biegliśmy przez noce — jak żagle rwące burzę,
Fala serca niosła dalej — wciągała w nowe podróże,
Sylaby sypał żar — zapalnik w jednym uścisku,
Czas przeskakiwał ramy — błyskawicą po błysku,
Miasto zmieniało dekoracje — noc dudniła grubym basem,
Skakaliśmy przez krawężniki — kroki zszyte jednym pasem,
Bez reżysera jak kino — sceny graliśmy po chmurach,
I wierzyłem, że ten ogień nie ostygnie nigdy w naszych murach.