HODOWLA NOCY
Zasady są niepodważalne: tytuł ten sam, publikacja tego samego dnia, a treść ma być tak absurdalna, że nie przeszłaby żadnej kontroli rzeczywistości.
Jestem Księciem Ciemności, co podlewa mrok wodą z nicości.
Demony–ogrodnicy przycinają gwiazdom nerwy na hakach,
Stawiają księżyc jak martwą latarnię pośród czerni krzakach.
Tu każda ciemność ma rodowód, szczepionki i akt urodzony,
Ja wpisuję w księgę: „Gatunek: Noc, efekt uboczny: Szalony”.
Wypuszczam legiony z doniczek po gwiazdach, maszerują jak chwasty przez martwą wieczność.
Każdy żołnierz ma więcej imion niż atomów, a wszystkie brzmią jak pękająca kość.
Ich wódz nosi mundur z odlanych wyrzutów sumienia, guzikami są przeklęte chwile.
Na hełmie ma mapę wojny, która wybuchnie wczoraj, jeśli dziś zapomnimy o niej przez chwilę.
Rozkazuję: „Do boju!”, a czas myli kierunki i liczy sekundy od tyłu.
Bitwa zaczyna się po klęsce, w środku ciszy, na granicy zapomnianego pyłu.
Ustawiam chóry potępionych jak orkiestry bez prawa do nuty.
Ich głosy płyną wspak przez czas, skręcając zegary w niemożliwe skróty.
Dyrygent z batutą z zastygłego krzyku podpala ciszę na ślepe płomienie.
Z popiołu wstaje partytura, której znaki są pęknięte jak potłuczone kamienie.
Gdy zaczynają śpiewać, światy mdleją, bo każdy dźwięk to czyste szaleństwo.
Echo wraca trzykrotnie głośniejsze, zamienione w brzęczące po kątach przekleństwo.
Trzymam hydry w formalinie, w nocnej fiolce.
Obok wije się cień bez właściciela, zahacza o tulipanów kolce.
Tu wilki bez ciał wyją jak niezasklepione rany.
Centaur z trzech epok płacze śmiechem, że z lasu jest wygnany.
Po lodowatym popiele pływa krab, co nienawidzi lodu.
Nad nim fruwa chimera w kapturze z komet, strażniczka tego ogrodu.
W jamie syczy smok-plaga, co kaszle żywą zarazą.
Z pyska wypluwa trądy światów, karmiąc piekło czystą obrazą.
Cerbery bez skóry gryzą łańcuch, aż krew iskrzy się od kary.
Nad nimi krążą dzikie sukkuby, wybierając z tłumu nowe ofiary.
Gdy odpinam łańcuch nocy, świat wysypuje się z połamanych ram sensu.
Planety kręcą się tyłem do własnych orbit, jakby wreszcie nauczyły się bezsensu.
Legiony, demony i bestie wychodzą ze szklarni, by gryźć krawędzie mroku.
Rzeczywistość pęka jak szkło, podpisuje wypowiedzenie i znika na końcu toku.
Kto tu trafił snem, już nie obudzi się w świecie, tylko w tej głodnej niewoli.
Otwieram Ci drzwi z cienia, podaj dłoń, nie odwracaj wzroku.
– Witam w mojej hodowli.
