Noc, która inspiruje dzień
Jak w amoku bywa
Gdzieś za koniec miasta
By gdzieś tam się zabić
I byłem nijaki w niebo zapatrzony
Gdy-m przed torowiskiem stanął współzdziwiony
Bo ze drugiej strony lazła dziwnym krokiem
Młoda rówieśnica w mniemam też tym celu
Błękit noc zmieliła i stał się nocarny
Kobieta ujrzała mnie w księżycowym blasku
Staliśmy naprzeciw – zamysł celu jasny
No i obydwoje zwiesiliśmy oczy
No i nic nie rzekłszy siedliśmy na torach
No i w pewnej chwili wyrzekliśmy razem
- co dalej zrobimy z tą naszą miłością
No i zamilkliśmy – bo stało się jasne
Powiedziałem prawdę że trzeba się zabić
Ona mi odrzekła – owszem tylko jakże-sz
Nagle mi zaświtał pomysł cymesowy
Żeby zaraz z rana wyskoczyć z wieżowca
Myśl tą rzekłem prostą – kobieta klasnęła
Oczy nam obojgu z radości błysnęły
Resztę nocy zwlekać przytuleni do się
Gdy ciemność ustała poszliśmy na miasto
Już z daleka widać było nam wieżowiec
I Szliśmy ku niemu weseli i dziarscy
Ludzie szli do pracy i się przyglądali
Bo my wiedzieliśmy co zrobić z miłością
Gdy na dach weszliśmy słońce się rozeszło
Oświetlając wszystek wraz z naszą postacią
Milczeliśmy trochę i trochę śmiałyśmy
- nasz ideał wielki śmierci się zaiści-ł
I serca radosne i radosny umysł
Razem westchnęliśmy – godzina wybiła
Nic nie mówilśmy – no bo po co słowa
Nad krawędź poszliśmy by co słuszne zrobić
I chwilę staliśmy przytuleni do się
Drugą chwilę później razem spadaliśmy
Gdyby ktoś to widział – a pewno tak było
Ujrzał by dwa ciała objęte na sobie
Przyjechał ambulans policja i biskup
Nic nie mogli zrobić – śmierć natychmiastowa
No a ciała nasze były roztłuczone
I musieli zebrać je na jedną nosze