Wyjście z szafy
Garbaty i chwiejny blady całkiem sam
Sen pijacki zmorzył ich i śpią jak głaz
Cichuteńko wyszedł z szafy Wunderbaum
A świat pełen najróżnorodniejszego zła
Widać to tak dobrze czuć to chorym ja
I niebo tak ciężkie suną chmury w dal
I iść nie ma dokąd całkiem całkiem sam
Było by tak pięknie wejść w kościelny gmach
Adorować Boga z księżmi śpiewać psalm
Zrzucić grzech w spowiedzi nawrócić we łzach
I odnaleźć siebie w zapomnianych snach
A tam na plebani tam prywatka trwa
Anioły i Mojżesz i Eliasz są tam
Ktoś na fortepianie Szopena tam gra
Troche-j przyszło wiernych i są oni tam
A mi przeznaczone obelgi i chłam
Oczy wypatrzone w oczach pustostan
Ciało nędzne nędzne myśli każdy zna
Okupacja mózgu nie wiem w co Bóg gra
Idę więc do lasu las ja dobrze znam
Na polanach rosną grzyby rosną tam
Zabić się czy krzyczeć płakać nie wiem sam
Ja ogołocony wśród zbrodni i kłamstw
Las była ucieczką ja-m się chował tam
Moja to kochanka była grzyby tam
Ruska była bajka gdy-m ich dużo jadł
Przytulał mnie koszmar czułe słowa miał
Idę bo tam byłem bo trzeba bo tak
Skulony bredzący brudny pośród zła
Puste są ulice i pusty jest świat
Pełna jest nienawiść dawana ot tak