Podpalacz
Szedłem las podpalić krok był zaś rozmyty
I chociaż w łachmanach chyba byłem męski
- w głowie się pierdoli w życiu pełnym klęski
I dzień się pochylał gdy-m wymijał tęczę
Blask jej całe miasto rozświetlił i ręce
Pocięte i krwawe zalane czerwienią
Dzieci co mijałem krzyczały że-m demon
A Dominik idzie podmiejską drożyną
Źli ludzie minięci opluli go śliną
I nie ma nikogo i obelgi znikły
I słońce przygasa i czuję się brzydki
Przez bezludzie idąc dokonać pożaru
Zobaczyłem Jego na rozdroża skraju
Na kamieniu siedział z pastorałem w dłoni
Wyciągnięty z Biblii w promieniach wieczoru
A mijając rzekłem po cichu - dzień dobry
Wzrok niski krok sztywny twarz jest zamulona
A choć byłem wrakiem nie bluzgnął w mą stronę
Nie nazwał wywłoką nie pizgnął po głowie
Szedłem aby prędzej aby dalej odeń
Bałem że coś powie był to dziwny człowiek
Była we nim litość była jakaś siła
Świętość nieobłudna i miłość prawdziwa
Wzruszyć się być może powinienem bardzo
Lecz już nic nie rusza - doświadczeń zanadto
Jeśli czekał na mnie - być może tak było
Nie - nie mogło to być - to jest niemożliwość
Idę pełen pustki w leśne widnokręgi
Idę pełen ciszy w głowie rozgwar wielki
Dominik ma nazwa lecz mów mi nietknięty
Dziewiczość zbrukana mów mi niepoczęty
Pali się poszycie moja to jest sprawka
Palą się choinki pożoga wciąż wzrasta
Jedzie gdzieś pociągiem butny maszynista
Noc przeszywa klakson wciąż i wciąż go wciska
Budzi całe wioski osiedla i miasta
Chce by go kochano też bym chciał do diaska
Chwali się że jedzie podziw pragnie wzbudzić
A las się rozpala i trzeba uchodzić
Idzie więc Dominik wraca do meliny
Mija na kamieniu tego co jest z Biblii
Patrzy On na nędzę pokrakę szaleńca
Lecz się nie odezwał dym za mną się zwiększa