Dworek
stał dworek widoczny w toni księżyca brzasku,
dwie strzeliste kolumny otwierały drogę,
niczym drogowskaz stanowiły przednią ozdobę,
wzdłuż alei krzyż metalowy, w pełni okazałości
i figurka ozdobna Matki Boskiej gości.
W lasku zaś świerk gdzieniegdzie od lat porasta,
niepospolity tylko srebrny- to rzecz przecież jasna
strzelisty, pnie się w niebiosa czubkiem do góry,
ujrzysz kilka ich, patrząc z ukosa na chmury,
igły jego jasne i miękkie w dłoni dotyku
igieł nie brakuje wszędzie, widać jest ich bez liku.
Gdybym mógł przenieść się, chociaż na chwilę
poczuć zapach kwiatów pachnących ponad milę
usiąść na trawie miękkiej jak aksamitne łoże
patrząc na rosnące w oddali nasze zboże
i zasnąć snem twardym, znużonym drogą, trudami
na gościńcu przybranym pnącymi różami,
Kwiatach o kolorach tęczy słońca błękitu,
gdzie barwy gasną w blasku księżyca zenitu
wśród drzewek bzów, oleandrów, żółtych słoneczników
zapachu konwalii, fiołków, różanych storczyków
a słodycz woni poczuć o majowej porze,
wtedy to kwiat pachnąc moc silną przybrać może.
Dziecinne lata w mym w sercu pozostaną
beztroską krainą radości i szczęścia ukochaną,
kiedy jako dziecko bawiąc się ochoczo we dworze,
biegałem boso, nie myśląc o późnej porze,
po tych polach i sadach z owocem obfitym,
gdzie kiście uginały się pod ciężarem rozmaitym.
Tu grusze, tam jabłonie, śliwy rozłożyste
rzędami rosły bujnie i były soczyste.
Smak owoców w okolicy przyciągał bywalców,
sąsiedztwo, służbę, młodzież i licznych zuchwalców
słodkie z natury bez wielkiego robactwa
nadawały się na wypieki, kuchni dziwactwa.
Kto w rodzinne strony zawitał na wieczerzę
albo na obiad spieszył się głodny jak zwierzę,
idąc drogą lub dróżką, na przełaj, polami na skróty
wypatrując domostwa, kluczył miedzą dopóty,
dopóki nie minąwszy pół kłosem zbóż zasłanych,
dotarł do drzew sadu w zagajniku schowanych.
Sad rozrastał się na sześciu hektarach,
jak kto woli, przeliczyć może być i w arach,
ziemi żyznej, urodzajnej, czarnoziemem zwanej
spośród innych ziem najbardziej poszukiwanej,
pod uprawę buraków, zbóż wszelkiej ich różności
żyta, pszenicy, jęczmienia odmiennej wielkości.
A warto było ukryć się w miejscu zalesionym,
szukając chłodu w zarysie cienia upragnionym
pośród odgłosu nawoływań i śpiewu ptaków
brzęczenia trzmieli, os, pszczół, w przelocie do maków
w spokoju, ciszy, bez zgiełku i hałasów
w malowniczym zakątku z dala od lasów.
Kto w ciągu dnia wychodził na drewniany ganek,
witając krąg wschodu słońca w letni poranek,
z pewnością pamięta widok tak niepowtarzalny
obraz horyzontu zieleni, jak w snach wyobrażalny
drzewami sadu, pasieką i ulami zasłany
dziadków majątek był to nasz kiedyś ukochany.
Uroków pięknego dzieciństwa nigdy nie zapomnę,
dziękując za wychowanie, pokoleniom wspomnę
w przelotnych, pragnieniach przywołam myśli czasem,
opowieść barwną przedstawiając wam nawiasem.