Łąkowy Olimp
skrzętnie trawy wyściełanej.
Rozrzuć, przegrab i powąchaj,
suche w stogi... do stodoły.
Idziesz widzę moją łąką,
wykosiłem pięknej damie.
Droga rajska... jakby złota,
a biodrami - weź nie kołysz.
Zapach nęci, stąpa boso,
kiedy powiedz - miód dostanę?
Już się wstydzi... moja strofa,
patrzysz w oczy... kościół dzwoni!
Bluzka... dekolt - wszystko skąpo,
uff... gorąco w głowie zamęt.
Pachnie cudnie, jakby słodsza,
szatki ściąga... mówi - poliż!
Sięgam zatem, dłonią chcącą,
już wyczuwam ciepło tkanek.
Ależ dzisiaj droga prosta,
do Sezamu wchodź powoli.
A co będzie gdy się złączą,
tango ruszy - otwórz bramę.
Afrodyta jak wiatr płocha,
czy Hermippe... którą wolisz?
Wejdę w ciebie z zimna drżącą
i wystrzelę jak cekaem.
Patrz uleci, a kto... cnota,
powiedz kto nam tego wzbroni?