Zielony Chrystus
na rozdmuchanych trawach
spływały w dół po hali
obmywały oczy zaspanym
świeciły się w słońcu błyski
gwiazdy poranka
pod tak niskim niebem
świeże odgłosy ptaków
pięły się po gałązkach na drzewa,
by widzieć lepiej
jak przez dolinę przechodzi
Zielony Chrystus
gdzie stanął stopą,
tam pękały w kolorach kwiaty,
gdzie upadła jego szata,
tam niósł się zapach młodej mięty,
gdzie rzucił wzrok,
tam z zarośli wyzierały zwierzęta
kroczył w górę rzeki,
do źródeł,
chciał ujrzeć pewnie
życie starsze od Stworzyciela,
które rzeźbiło Ziemię z kamieni
zanim zniknął
całe wzgórza przybrane już były
we wszystkie odcienie zieleni,
w głębi ich serca
zasadził nowe rośliny,
przekazał,
by czekały kolejnego dnia
zaświeciły się oczy łagodnym zboczom,
lecz inaczej teraz
już nie cieszyły się z dnia,
ale z człowieka,
który jest światłem