Bitwa o zbocze
wieczorami jest tu miejsce,
gdzie noc
bije się ze światłem,
spękana czerń
wojuje z chmurami
wysyłanymi na koniec dnia
spojrzenia strzelistych sosen
giną w popielatym niebie
zgaszone chłodnym podmuchem,
na zawołanie ciemni
ich knoty sączą ku górze
stróżki wieczornych pacierzy
miękkie kontury dróg
pływają przed oczyma
wraz ze stanowczymi konarami
w jednej, bagiennej mazi
starczy jedno zamknięte oko,
by kora ułożyła cię do snu
brunatna ziemia sypie się
między palcami stóp
pod nogą zmienia stany
upadasz jak w smołę
a później ulatujesz w powietrzu
deszcz rozpruł jej morale,
gdy światło zgaśnie zupełnie zamieni się w plazmę
a najgorsze są chochliki
nic nie pozostaje po zmroku ciche
kakofonia dźwięków wpełza pod mokre ubrania
szczególnie w czerni,
gdzie chyba nic nie stało
czekają tylko twego wzroku
krępi wojownicy nocy
jedynie na wzgórzu punkt światła,
jedynie obietnica, że dotrzesz bezpiecznie,
jedynie gruby kij,
którym nie masz się przed kim bronić
cicho, już dobrze,
już
jesteś
sam
a zaledwie parę godzin,
zaledwie kilka jaśniejszych uśmiechów na niebie
i wrócisz tu
dokładnie taki sam
oglądać kolejną bitwę o zbocze