Burzowe niebo nad miastem
nagłym i bolesnym rozdarciem ciszy.
Skłębił się z ołowianymi chmurami,
sunącymi w pośpiechu,
z gardłowym pomrukiwaniem.
Niepokojąco nisko zawisł nad głowami przechodniów,
otarł się o korony drzew
i uliczne latarnie.
Wielkimi kroplami płakał z żalu
nad miejskim złomowiskiem odrapanych dachów,
nad wrakami aut, czekającymi na szrocie, na swój koniec.
Rozpaczał nad scentrowanymi kołami rowerów,
zapomnianych i krwawiących rdzą połamanych szprych.
Uronił wiele łez nad tysiącami niepotrzebnych kapsli,
porzuconych przez imprezowiczów
pod ławkami w parkach,
na chodnikach i przy osiedlowych trzepakach.
W końcu zabrakło mu łez...