Gdyby światem rządzili poeci...
granice malowane byłyby metaforą,
a konstytucja brzmiałaby jak
najpiękniejszy sonet, pełen miłości,
wiary, nadziei i refleksji nad życiem,
nad pięknem matki natury.
Polityka brudu stałaby się
polityką wrażliwości.
Debaty odbywałyby się wierszem,
a decyzje opierałyby się na empatii,
nie na interesach mniejszości i lobbingu.
Zdrowie miałby każdy i szczęście,
spokojny sen i zachwyt bez reglamentacji.
Architektura miast, inspirowana byłaby liryką,
o wdzięcznych, dla uszu i oczu, nazwach:
Plac Piękna, Aleja Ciszy, Ulica Wrażliwości...
Sukcesów gospodarczych nie liczono by PKB,
lecz ilością uśmiechów i wzruszeń.
Walutą ogólnoświatową stałaby się kreatywność,
A resztę otrzymywano by w pomysłach i ideach.
Edukacja opierałaby się na
filozofii codzienności, intuicji i wrażliwości.
Pokój i eliminacja głodu byłyby priorytetem.
Wszelkie konflikty, nawet te największe,
rozwiązywano by limerykiem, nie siłą.
Dyplomacja dostałaby anielskich skrzydeł.
Poezja dałaby podwaliny nowej cywilizacji.
Czy byłby to lepszy świat?
Być może... Bardziej ludzki.
Choć nie byłby też wolny od wyzwań i potknięć—
my poeci często błądzimy po manowcach
emocji i złudzeń, hipnotyzują nas obrazy
z krzywych zwierciadeł,
ulegamy narcystycznym fatamorganom
i zapętlamy się w godzin niebycie.
Łatwo odpłynąć ku utopii…
Czy umielibyśmy żyć w takim świecie?