Kot i jego wrogowie Cz1 z ?
Ale do brzegu. Nasz kotek, a właściwie kotka nie jest niestety żadnym szlachetnym „persem” wylegającą się na perfumowanej otomanie, a zwykłym szaro-burym „dachowcem”, która to na świat przyszła gdzieś w niewielkiej wiosce otoczonej malowniczymi połaciami lasów i szmatem uprawnych pól gdzieniegdzie poprzecinanych piaszczystymi drogami, oraz cieniutkimi zielonymi nitkami miedz, gdzie jakby od niechcenia rosły stare, samotne i sękate grusze, które pod koniec lata z romantyczną wylewnością darzyły bezmiarem słodkich owoców. Ten tajemniczy incydent wydarzył się na strychu szopy, w którym niegdyś przechowywano paszę dla zwierząt. Jej matka, doświadczona kotka, na którą ludzie wołali”Murka” w samym jej rogu za sękatą deską przygotowała ciche posłanie. I właśnie tam niezdarnie zaczęło poznawać otaczający świat pięcioro kociąt. Trzy kocurki i dwie kotki, całkowicie ślepe, które właściwie przez cały czas spały jadły i intensywnie rosły. Były słodkie i miłe jednak już od pierwszych dni życia uważny obserwator mógł dostrzec pewne różnice w ich wyglądzie i temperamencie. Największy z nich był samczyk, posiadacz czarnego futerka, które od koniuszka ogona do czubków uszu podobne było do bezksiężycowej nocy. Ale jak na niebie świecą gwiazdy, tak i nasz kocurek pod brodą nosił białą plamkę, przez co nazwiemy go „Krawat”. Był on z natury leniwy, jednak potrafił swoją masę wykorzystać w taki sposób, że zawsze dopadał tej sutki w której było najwięcej tłustego mleczka. Drugim był szary jegomość potrafiący najgłośniej miauczeć,tak jakby chciał mamie oznajmić iż jest przez pozostałych krzywdzony, przez co nazwiemy go „Płaczek”. Trzecią była bura kotka z rudą łatką na prawym boku. Niczym szczególnym się nie wyróżniała zatem pozwólcie że nazwiemy ją „Plama”. Kolejny to biały kociak z czarnym uchem, którego będziemy nazywać „Uszatek”. Najmniejszą była bura kotka. Jej całe ciało w dość przypadkowy sposób pokrywały niewielkie rude wstawki. Choć właściwie nie grzeszyła rozmiarami jednak w jej żyłach płynęła dziwna dzika energia, która sprawiała iż zawsze była wszędzie pierwsza. Bywało, że nawet „krawat” musiał się z nią przepychać w drodze do „mlecznej cysterny”. Patrząc na nią nie można się było powstrzymać od tego by nazywać ją „Sprytka”. Kociaki rosły jak na drożdżach posilając się kalorycznym eliksirem z matczynych sutków. Powoli zaczęły otwierać oczy i poznawać świat ich otaczający. Matka, która była ich całym światem, przepełniona dumą obserwowała to z boku postępy w rozwoju swoich pociech. Ogrzewała, pieściła i karmiła ciągle głodna gromadkę, dla której powoli leże zaczynało być ciasnawe. Raz gdy zaniepokoiły ją dziwne szmery w pobliżu legowiska, wczesnym rankiem przeniosła cały miot, ujmując zębami za skórę na karku do zapasowego gniazda w zasieku pobliskiej stodoły. I może dobrze, bo właśnie tam kocięta, które z każdym dniem nabierały werwy i skłonności do kocich figli mogły sobie używać do woli bawiąc się w przeróżne kocie harce. Były dzikie i nieposkromione. W swoich małych kocich rozumkach personifikowały siebie jako królów życia, jednak matka ciągle upominała ich by były ostrożne, gdyż świat bogaty jest w wiele przeróżnych niebezpieczeństw, które uparcie czyhają na małe kotki. Z czasem zaczęły być mistrzami w kocim fachu. Poznawały jak się skradać i łasić. Co zrobić by złowić myszkę, rybkę, a nawet ptaszka. Jak zachować się przy spotkaniu z psem, oraz doskonaliły wiele innych umiejętności przydatnych w kocim życiu. Gdy znacząco podrosły, tak że ważyły już około jednej trzeciej wagi dorosłego kota, Murka w swoim kocim rozumku doszła do przekonania, że przyszedł właściwy czas by pochwalić się swoim potomstwem ludziom. W pewien lipcowy dzień wyprowadziła całe stadko przed stodołę, czym to wzbudziła ogólne zainteresowanie. Kury przyglądały się im przekrzywiając śmiesznie łebki na bok. Kogut na ich widok zaczął ostrzegawczo gdakać. Pies uwiązany na łańcuchu począł hałaśliwie ujadać jednak delikatnie przycichł gdy dostrzegł Murkę na przedzie tego futrzastego korowodu. I tylko stara maciora z pełnym namaszczeniem tarzała się z zamiłowaniem błotnej w kałuży rozmyślając nad swymi świńskimi sekretami. Młode, lekko przerażone kocięta szły ostrożnie krok w krok za matką, która dumnie z uniesionym w górę ogonem maszerowała na czele. Co chwila prychały ostrzegawczo w stronę napotkanych mieszkańców podwórka, oznajmiając im by nie śmiały się zanadto zbliżać jeśli nie chcą mieć do czynienia z ich pazurkami. Nie ma się czemu dziwić, wszak wszystko dla nich było nowe i przerażające. Teatr zdarzeń jednak nie czekał i zmienił się po raz kolejny, gdyż z budynku znajdującego się po drugiej stronie podwórka wyszedł człowiek. Był to gospodarz w wieku około 50 lat. Wyglądał całkiem normalnie. Ani za duży, ani za mały. Na grubość też był raczej przeciętny. Na głowie miał czapkę z daszkiem, a w dłoniach niósł miseczkę pełną białego płynu. Od pierwszych kroków zaczął głośno nawoływać. Coś jakby „kici kici kici”. Było to dziwnie miłe dla kocich uszu. Murka przyspieszyła kroku i dopadłszy do człowieka zaczęła się łasić i ocierać o jego nogi. Kocięta jednak zachowały dystans prychając co chwila ostrzegawczo. Gospodarz z uśmiechem na twarzy przykucnął i postawił na ziemi miseczkę pełną mleka. Zaczął też głaskać Murkę i chwalić ją za to, że piękny miot wykarmiła. Kociaki nie wiedząc co mają począć szukały pomocy u matki jednak tam również były dłonie człowieka. Okazało się nagle, że ich dotyk jest również bardzo miły, a mleko przyniesione przez niego było prawie tak samo pyszne jak te serwowane przez matkę. W swoich kocich główkach doszły do przekonania, że jeśli ten wielki potwór, jakim na początku się wydawał jest tak miły i ciepły to nie powinny się jego obawiać i pozwalały się nawet wziąć na ręce.
-O patrzcie, koci ojciec się znalazł – zabrzmiało piskliwym tonem. Znowu pięć darmozjadów przyprowadziła -zawołała pękata kobieta, która akurat wyszła przed dom. -Tylko nie baw się za długo bo robota czeka i mi ich do domu nie wpuszczaj, bo jeszcze szkody narobią -dodała i znikła za drzwiami.
To był pierwszy kontakt kociąt z człowiekiem. W sumie dość miły. Przez następne dni powtarzał się w podobnym nasileniu. Gospodarz wynosił miskę mleka i głaskał, a gospodyni burczała pod nosem, że niby darmozjady i szkodniki. Stało się to rutynowym zjawiskiem, a kotki korzystając ze szczodrości ludzkiej jadły, bawiły się i rosły. Było tak wspaniale i tylko pojedyncze deszcze czasami psuły im nastrój. Jednak nic co piękne nie trwa wiecznie i któregoś dnia sierpniowego gospodyni spoglądając na oblężona miskę, stwierdziła że chyba już są odpowiedniej wielkości by się ich pozbyć. Osądu tego nawet o jotę nie zmieniły słowa mężczyzny, który chciał poczekać z tym do końca wakacji. Finalnie by mieć święty spokój przyznał rację żonie i zamieścił w sieci ogłoszenie o kotkach, które oczekują na nowych właścicieli. Podświadomie nadchodzący czas rozstania wyczuwała również Murka, które w kocim języku starała się przygotować swoje latorośle do tego wydarzenia. W sumie nie było w tym jakiejkolwiek tragedii. Dzieci przecież w końcu kiedyś dorastają i odchodzą na swoje.