Przygoda gminnego poety
To nie urlop jest lecz maskarada, rzekłem sącząc w fotelu kakao.
Wszak mieliśmy się kapać w Bałtyku i przysmażać swe ciała w grajdole,
a tu siąpi niczym w październiku, że aż krople spływają po czole.
Pies się boi wyjść na dwór że zmoknie. Od siedzenia mnie już zadek boli.
Może postoję chwilkę przy oknie i popatrzę na sznur parasoli?
„Zajmij się pracą” - stwierdziła żona, „zamiast kręcić się w kółko bez celu”.
„Coś poczytaj, lub napraw Simsona, tylko przestań wciąż zrzędzić o Helu”.
Grzecznie podszedłem w stronę regału, gdzie trzymam starą makulaturę
i wybrałem wśród tomów nawału, licealną top topów lekturę.
Po chwili z książka trzymaną w dłoni, stare złożyłem na sofie kości,
by leniwie, wśród pożółkłych stronic odnaleźć klimat dawnej młodości.
Podróż jednak dość szybko przerwałem, gdzieś w pobliżu dziewiętnastej strony.
“Czy to ja takie bzdety czytałem”- pomyślałem ciut, ciut zniesmaczony?
Już bym zamknął to cienkie czytadło, chcąc zapomnieć że tak mnie kręciło,
ale ze środka wtedy wypadło zdjęcie, które od „wieków” tam tkwiło.
Nagle wróciły uśmiechy lata, całus po którym dwa dni nie spałem.
Nie pamiętam, być może Agata. Jak ja właściwie cię nazywałem?
Słońce tak piekło, po Krutyni spływ, gdzieś nad ogniskiem iskry znów drgały.
I wolny taniec, spacer aż po świt, a włosy twoje octem pachniały.
Pewnie bym fruwał, przez ostre granie gubiąc kanony, wątki i role,
gdyby nie nagłe żony wołanie. „Zostaw to, zupa stoi na stole”.
Tak powróciłem, zgasł płomień świecy. Pewnie masz dzisiaj wnuków gromadę,
ważysz sto kilo, bolą cię plecy, palisz, ukradkiem żresz czekoladę.
Na powrót w książce, trochę na siłę ukryłem zdjęcie i tym się szczycę,
gdyż czarodziejkę z niej uwolniłem, w zamian zamknąłem zaś czarownicę.
Zbędny jest złoty piasek na Helu, super pogoda, palmy i góry.
Piękną przygodę możesz w fotelu, przeżyć czytając stare lektury.