Stary zegar z kurantem wiszący nad uśpionym od niepamiętnego wczoraj kominkiem, tak jak to miał w swoim niezmiennym zwyczaju ponownie zaczął miarowo wybijać dwunastą godzinę. Leżała na specjalistycznym łóżku, przykryta lekką kołdrą i w ciszy liczyła kolejne uderzenia mechanicznym młoteczkiem w melodyjne kowadełko. Właściwie nie było to dla niej czymś zbytnio szokującym. Ot taka codzienność. W końcu przecież miała nic innego do roboty, a nawet przewrotnie, traktowała to odliczanie jako trening umysłu. Trening? Bo w końcu czy musiała coś trenować? Wszystko działało jak naoliwiona maszyna do szycia. Ścieg był zdecydowanie precyzyjny i prosty. Pamiętała świetnie całe swoje życie, a nawet to co jadła wczoraj na kolację, gdyż z takimi wiadomościami zdaje się panie w jej wieku mają najwięcej kłopotów. Łapała w lot treść filmów i programów publicystycznych. W każdym temacie miała wyrobione zdanie, i śmiało mogła je uzasadnić. Niewielu podejmowało się straceńczej misji by z nią wejść w spór werbalny. Mózg starej belferki nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Do niedawna gro swego czasu poświęcała na bezustanne gapienie się w ekran. Biegała po kanałach przerzucając programy pilotem i szukała czegoś czego jeszcze nie spotkała. Trudno ją było przykleić na odrobinę dłużej do jednej ramówki, gdyż najczęściej pierwsze odczucie nudy, lub zniecierpliwienia kazało jej ponownie naciskać przycisk i biec dalej. Jednak od mniej więcej miesiąca przestało to ją bawić. Gdy usłyszała od lekarza ponure słowa wyroku, stwierdzające iż nie może jej obiecać zbyt wiele czasu, wszystko nagle stanęło na głowie. Początkowo próbowała ponownego eksperymentu z książkami, ale może przez słabnący wzrok i nieustające mrowienie w dłoniach trzymających wolumen, szybko tego zaniechała. Zaczęła myśleć. Właściwie nigdy nie przestała tego robić, jednak obecnie przeszła na jakiś nowy poziom w wykonywaniu tej, nie niosącej za sobą manualnych wysiłków czynności. Spojrzała na wszystko odrobinę inaczej. Najpierw zaczęła się zastanawiać czy ten ostry umysł to akurat nie jest jej przekleństwo. W końcu zmuszał ją do tego by być akuratną aż do bólu. By nie okazywać nadmiaru swoich uczuć. Przez cały czas właściwie myślała jedynie o innych. Jak to oni mają z nią ciężko. Że muszą się kosztem swego czasu opiekować i zamiast pójść do kina, albo restauracji warować przy łóżku, tudzież ekranem wyświetlającym obraz z kamerki internetowej. Zawsze starała się być uśmiechnięta i miła, myśląc jedynie o tym jak będzie wspominana po śmierci. Ale gdyby tak móc przemycić jakąś odrobinę alzheimera. Nie dużo, bo przecież w końcu nie chciałaby robić od razu z siebie jakiejś pietruchy, tudzież innego bakłażana. Ale by tak dać im wszystkim popalić. A wyrzygać choć raz solidnie wszystko co jej leży na wątrobie. Walnąć spontaniczną, choć może i ci nieco przesadzona szczerością, tak jak to robi pijak po wchłonięciu sporej ilości płynu wyskokowego. A po godzinie zapomnieć wszystko i znowu uważać się za wiecznie pokrzywdzoną. Właściwie to zbytnio nie miała na co liczyć. Rodzina dawno już kościół omijała szerokim łukiem, zatem głupotą było oczekiwać od nich tego, że po ktoś wysupła jakieś grosze by zamówić mszę w jej intencji. Potem zaczęła kontemplować swój pokój. Kiedyś spoglądając na szafę widziała szafę. Wspominała dzień jej zakupu, małe naprawy, które wprawnymi dłońmi dokonywał jaj mąż, pozwalające usunąć najmniejsze skrzypienie zawiasów i niesprawność zamków. Myślała z dumą o jej zawartości i podchodziła do niej jako do dorobku życia. Wspominała imprezy na które zakładała poszczególne kreacje i zachwyty koleżanek na temat jej futer. A dzisiaj? Dziś spostrzega jedynie wielka skrzynię, która przesłania jej widok na dalszą część pokoju. A to co w środku to jedynie pokarm dla moli. Bo w końcu teraz po co to komu? Ona już przecież tego więcej nie założy. Chociażby nawet miała tyle sił by podejść do niej, to i tak w niewiele rzeczy by się zmieściła. A czas niestety nie chce się zatrzymać. Nawet nie ma zbytnio komu tego wszystkiego przekazać. Córka meszka w USA i swoich szaf ma zapewne kilka. Synowa jest wyższa i szczuplejsza, zatem najpewniej wszystko za jakiś czas pójdzie do kontenera. Doszła do przekonania, że ostatnie dni swego życia przyjdzie jej spędzić na stercie śmieci, które osobiście nazbierała. Gdzie nie spojrzała wszędzie widziała śmieci. Stół z krzesłami, książki, segment w kuchni, dywany, żyrandole. Wszystko to śmieci, które już dawno spełniły swa rolę podkreślając efekt wow, a potem zapewne w wyniku meandrycznych zachowań mody, przeszły na trwanie w siermiężnej codzienności i z każdym następnym dniem nieuchronnie zbliżały się do czeluści kontenera. Dziwne, ale nagle zaczęła żałować tego, że kiedyś zamiast wyruszyć gdzieś w świat każdy zarobiony grosz przeznaczała na ich zakup. Właściwie z tymi wszystkimi rzeczami jest podobnie jak ze mną, nagle pomyślała. Kiedyś byłam gwiazdą. Roje absztyfikantów krążyły wokół mnie jak pszczoły obok ula. Gwiazda wydziału, która zbierała co roku nagrody z rąk rektora. Ale potem ich było już coraz mniej i na koniec dostała jedynie sążniste podziękowanie przy odejściu na emeryturę. Ostatnim z obiektów do przemyślenia który brała na warsztat było to, co jest po. Może nie aż tak daleko. Nie starała się wniknąć w niebiańskie ogrody pełne fruwających i śpiewających altem pochwalnych hymnów pierzastych kupidynów, gdyż uważała to za odrobinę trudne do wyobrażenia, ale skupiała się na zjawisku pozornej śmierci, która za sobą niesie przypadki pochowania żywych osób. Budziło to w niej niezmierne przerażenie. Kilka razy nawet to się jej śniło i za każdym razem budziła się przerażona i zlana zimnym potem. Może to przez klaustrofobię, która od zawsze była jej piętą achillesową, a może z innego powodu ta wizja prześladowała ją jak nocny zabójca. W końcu po długim przemyśleniu podjęła decyzję. Żadnych takich. Niech mnie spalą i będzie spokój. Nie będą musieli kupować trumny, ubierać i całować zwłok na pożegnanie. Dół też dębie symboliczny, a i mnie minie etap gnicia. Same korzyści, pomyślała i ustaliła, że właśnie dzisiaj wieczorem zakomunikuje to synowi i synowej, oraz przekaże jako wolę do bezwzględnej realizacji.
Zegar ponownie się odezwał. Tym razem było to pojedyncze uderzenie. Spojrzała w stronę korytarza z którego czeluści wyłoniła się odrobinę korpulentna pani Kasia.
Jako do opiekunki, która przychodziła dwa razy dziennie na dwie godziny to nie miała do niej żadnych uwag, a nawet polubiła te jej wyuczone grzeczności. Nie miała jednak tez złudzeń że wychodząc za drzwi strzącha z siebie niczym kurz wszystkie jej nieszczęścia i biegnie do swoich, których też ma niemało. I co ciekawe nie miała o to do niej pretensji. No bo o co? W końcu płaci jej tylko za cztery godziny, w czasie których musi ją umyć, nakarmić, podać leki, posprzątać, opowiedzieć najnowsze ploteczki, a nawet podtrzymać na duchu, a nie za dwadzieścia cztery. Dzieci właściwie proponowały jej by przeniosła się do nich, a może i do domu starców by tam mieć lepszą opiekę, jednak ona nie wyraziła na to zgody. Wolała swoją stertę własnych śmieci i nie robić nikomu więcej problemów niż to jest konieczne.
Wieczorna rozmowa minęła wyjątkowo spokojnie i w nastroju ogólnego zrozumienia. Nie było to oczywiście wydarzenie z gatunki radosnych, ale zostało przyjęte z empatią i pewnej formy ulgą, która obie strony konwersacji wyposażyła w sporą ulotną dozę spokoju.
Czas jako wielkość dość specyficzna ucieka pośpiesznie jak zając goniony przez watahę wygłodniałych wilków. I podobnie jak ten biedny szarak nie miał nazbyt wiele szans na ucieczkę, któregoś deszczowego poranka, opiekunka znalazła w łóżku zimne zwłoki. Na jej twarzy malował się słaby uśmiech. Tak jakby u dziecka, które zjadło do końca pyszny kawałek tortu, lub po wielu próbach rozwiązało domowe zadanie za dziesięć punktów. Wszystkie formalności rodzina załatwiła ekspresowo. Lekarz wydał akt zgonu. Zakład pogrzebowy odebrał zwłoki. Za dwa dni ustalono dzień pogrzebu. Dość szybko, bo akurat na szczęście trafił się wolny termin. Wszystko minęło zgodnie z procedurą. Właściwie bez żadnych perturbacji. No może tylko operatora krematorium zatrwożył nagły głuchy krzyk, który dał się usłyszeć przez moment z wnętrza pieca. Nie powiedział jednak o nim nikomu, bo po co? Może mu się to tylko wydawało? A właściwie czy by cokolwiek to zmieniło? Ostatnia wola została przecież wykonana.