Słońce nad jeziorem Drwęckim
chcąc przepędzić komarzyce, co kąsają dość boleśnie.
Mgły poranne w krople zmienia, śpiące kaczki budzi w trzcinach.
Potem sprawdza ptasie gniazda, w olszynach i jarzębinach.
Sen ucina polnym kwiatom, rosą listki wyglansuje.
Echu zleca interwencję, gdy ktoś głośno hałasuje.
Przywołuje wiatr zaspany, niechaj miotłę swą wyciąga,
by po czystej toni statki, mogły płynąć do Elbląga.
Zimną wodę musi podgrzać na piaszczystych pięknych plażach
i maluje moc uśmiechów, tańcząc sambę wprost na twarzach.
Wciąż się krząta jak gospodarz. Przed nim ważne są zadania.
Żagle wiatrem rozkołysze, z nieba chmury precz przegania.
Gdy ma humor wyśmienity, parki śledzi w gęstych krzakach.
Rozsypie na twarzach piegi, śpiącym spali kark na raka.
Lecz gdy utrze mu nos chandra, głośna niczym śpiew żurawia,
to burzowych chmur pakunkiem, pospiesznie się z nią rozprawia.
Nie przejmują je pioruny, bo ma w górze względną ciszą.
Błyskawice ma za iskry i na wietrze się kołysze.
Jeszcze ogniw przed wieczorem naładuje cała masę,
by turyści mieli widno, gdy wyjdą na późny spacer.
W końcu kiedy noc nadchodzi trze zaspane ręką oczy
i ucieka, by czym prędzej przekimać gdzieś na północy.
Snem kamiennym w mig zasypia, niczym dziecko w swym pokoju,
gdyż wie, że za kilka godzin dzień je czeka pełen znoju.