Kijów , miłość i zdrada- część dziesiąta
Mieszkańcy przywykli już do słów polskiej mowy,
I chociaż miasto ładne, kamienic bez liku,
Wiele domów zniszczono tam na Kreszczatiku.
Rozbite pociskami, brudne, odrapane,
Tu szyby popękane, gruz leżał przy bramie.
Handel istniał na targach, uliczkach i skwerach,
Karbowańce w obiegu, a głód co niedziela.
Biały chleb jak dar nieba, niezwykłe kolejki
I twarze wynędzniałe, a tłum był wciąż wielki.
Pod intendenturą stali, ubrani w łachmany,
A wśród nich dezerterzy, szpiedzy zwerbowani.
Głównie byli machnowcy, „dziesiątki” bojowe,
Szemrało towarzystwo, do walki na stronę.
Miasnikow przypominał chłopa obdartego,
Zarósł, nie golił się, od święta pańskiego.
Podchodził pod stragany, soli niby szukał,
Wypytywał o wojsko, nikt mu nie ufał,
<Polaczyszki przyszli tu, kiedy oni pójdą?
Kontrybucję nałożą, skończy to się burdą.
Na Padole nie jeden, nie przeżył do rana,
Kto wie, kogo szukali, swojego kompana>
Miasnikow pytał i pytał, ciekawy nowinek,
Aż tu babina podeszła – <Jak Panu na imię?
Obszarnicy Polaki, patrzę na to z boku,
Mamy podobne zdanie, sami swoi wokół.
Kijów jest nasz, jeden, bez nóg bolszewika,
Bez „Czeka” towarzyszy, świat w to nie wnika.
Jeżeli przyjdą znowu, to kula im w łeb,
Bronić będziemy się tu, ukraiński to step.
A wie Pan, co widziałam wczoraj z balkonu,
Sam Petlura nadjechał, tłum, pełno narodu.
Wysiadł z powozu, przed cerkwią wspaniałą,
Kwiaty, wiwaty, krzyki, klaskano, śpiewano.
Za pozwoleniem proszę, jakie Pana imię>
< Cóż, -Miasnikow rzekł, -szybko czas tu płynie.
< Aleksiej, jak w metryce, Alosza zdrobniale,
Kilka dni przebywam tu, da Pani mi wiarę,
Szukam soli, zabrakło, karbowańców nie chcą,
Kupony są na premie, a kupić coś ciężko.
Miasto mamy frontowe, a życie głodowe,
Inne to przyszły czasy, dziwnie jest powiem.