Autodestrukcja bez ociekania
brudny surdut gdzieś po ojcu, stare buty - mierzwa włosów.
Puszka piwa straszy pustką, muszę dolać - żyć nie sposób,
z gołębiami łakomymi w tłumie głodnych weź pogaworz.
Trzeba by pożebrać trochę, dworzec czeka i kapelusz,
a godziny tak mi szkoda - krwawa Mańka już na Wilczej.
Ona lubi tę robotę, chata z kraja jak nie przyjdzie,
chyba Romek spuści nieco, przecież zawsze miała wielu.
Znowu błagać czy coś rzucą, a pociągi zaś terkoczą,
spokój lubię a tu łoskot, wata w uszy, wzrok kaleki.
Młoda dama i pięć złotych - nowa blaszka jak ją przepić?
Dwaj gówniarze coś szemrają - capnął piątkę chyży młokos.
Mam więc zero trza mi w kanał, tam spróbuję przaśnej wody,
stoi babcia szuka czegoś, stówę rzuca Boże rany!
Menel siedzi gęba w kubeł, weź i otwórz szczęścia kranik,
w market biegiem, cała zgrzewka, a pod włazem nihil novi.
Donek z Gdańska, Rafał z Pragi, reszta gdzieś pod rurą chrapie,
widzą bełty - zaś euforia, szczurek śmiga, też się cieszy.
A co dalej jutro znowu - życie nasze jak ten krecik,
worki puszek już czekają - sprzedam, i nakupię strapień.