jaskinia zboczeńców
Jest znana każdemu jest na skraju miasta
Dominik chce seksu chce nasycić żądze
Idzie ulicami krokiem swym rozlazłym
Wszedłem w ich jaskinię ciemność jest dość duża
Pierwszy raz tam jestem nie znam ich liturgii
Ściągnąłem więc suknię przechadzam się nago
Czasem ktoś obmaca czy pochwali członka
Widzę jakąś dziewkę patrzy się ciekawie
Widząc nad mą głową aureolkę światła
Pyta czy-m mesjaszem który to ma nadejść
Jestem święty tylko cuda robię czasem
Jedni robią oral inni zaś trójkącik
Jeden mnie namawia na figle od tylca
Nie wiem co tu wybrać tyle możliwości
Chodzę zamyślony i cichutko gwizdam
Widzę jakieś dziecko co dorabia sobie
Ludziom patrzy w dupy czy nie maja syfa
Porządek być musi dzielna to chłopczyna
Werdykt on wydaje kto się może rypać
Zagaduję jego co się w świecie dzieje
Jakie wieści słychać na salonach świata
- prorok powstał w kraju mężne jego mowy
Wiersze niebywałe jak z rękawa sypie
Głaszczę jego głowę i klepię po twarzy
I odchodzę sobie bo nie chcę przeszkadzać
Dużo tu jest osób i dużo ma pracy
Młody dzielny człowiek o rysach szlachcica
Poszedłem do kąta tam transseksów paczka
I choć nie mam piersi przyjęli mnie godnie
Różnych tam świństewek sobie używałem
Potem w noc wyszedłem i się przeżegnałem
Idzie nasz Dominik popod śpiące miasto
Stukają buciki echem po ulicach
Krok stał się już pewny i niemal poważny
I wchodzi do domu w szafie się zamyka