Słów kilka o ludzkiej podłości, okularach Zbigniewa Wodeckiego, woźnym i zamachu na dyrektora (część 3, dzięki bogu, ostatnia).
Doprawdy nie wiem, co go tak wystraszyło. Miałam na sobie przecież świetną kieckę, na nogach rewelacyjne dziesięciocentymetrowe szpile, a na szyi cudny szalik kupiony nomen omen na „Księżniczki wiedeńskie”. Raczej powinien piać z zachwytu, a nie drzeć japę, jakby go ze skóry obdzierali. Musiało go jednak coś przestraszyć. No nie wiem. Może ta kominiarka albo szpadel? Ale królu papuciu, pierwszy raz widzi na oczy takie rzeczy czy co? Faceci doprawdy są czasem na maksa irracjonalni. Kiedy wreszcie zabrakło mu tchu, przestał co prawda ryczeć, ale za to drgnął i ruszył z impetem w moim kierunku. Przed oczyma stanęły mi dwa scenariusze: albo (o ironio losu) on udusi mnie, albo ja jego tą łopatą ubiję. I kiedy naprawdę był już dosłownie na wyciągnięcie sztycha, nagle trach. Wywinął takiego orła na ostatnim schodzie, że już od samego patrzenia szczęka mnie rozbolała. W międzyczasie na korytarzu zebrał się niezły tłum. Wszyscy wyleźli z klas. Wszyscy z wyjątkiem moich uczniów. Klasa IV a nadal siedziała z zamkniętymi oczami i ani drgnęła. (Naprawdę, chyba wpadnę w samozachwyt pedagogiczno-wychowawczy.) Uwierzcie mi, słowo daję, przez chwilę myślałam, że zabił się na śmierć. Już widziałam te nagłówki w gazetach: "Odszedł w pełnej chwale, na stanowisku pracy, wracając z siku - cześć jego pamięci!". Zrobił się kompletny galimatias. Uczniowie wrzeszczeli, nauczyciele na przemian krzyczeli: "Policja!" i "Pogotowie!", (Głowę daję sobie uciąć, że w pojedynczych głosach słyszałam również: "Dobrze mu tak!" oraz "Dobić dziada!"), a ja rzuciłam łopatę, ściągnęłam z głowy kominiarkę i już chciałam niepostrzeżenie wmieszać się w tłum, kiedy usłyszałam kolejny ryk:
- Na litość boską!!! Pani Hortensjo! To pani?! Cóż pani do diabła wyprawia!!!
A więc żyje. Spojrzałam na niego i zamarłam. Wyglądał jak podrzędnej klasy zawodnik MMA po walce z Francisą Ngannou. Rozkwaszony nos, rozcięty łuk brwiowy, obdarty policzek. Krwawił jak zaciukany wieprz.
- Ponawiam pytanie! Co pani tutaj do kroćset zdechłych szczurów wyczynia!!!! Żądam natychmiastowej odpowiedzi!
"Żądać to ty sobie możesz podwyżki u ministra Czarnka, hehe." - pomyślałam i robiąc minę niewiniątka, zapytałam:
- Ja? Ale dlaczego ja, panie dyrektorze?
- Czy pani się szaleju najadła?! Biega pani w kominiarce z łopatą po szkole i jeszcze teraz robi ze mnie durnia! Albo mi pani to natychmiast wytłumaczy, albo zwalniam panią w trybie natychmiastowym!
I wtedy zapadła taka krępująca, rzekłabym nawet, grobowa cisza. Trzysta oczu wpatrywało się we mnie, a biorąc pod uwagę, że nie wyglądałam najkorzystniej - włosy rozczochrane przez kominiarkę i rozmazany od ciepła makijaż- poczułam się nad wyraz niekomfortowo. W międzyczasie przemknęło mi jeszcze przez myśl, że za chu* nie ubiorę już nigdy kominiarki, ale postanowiłam odłożyć te dywagacje na później i wypaliłam:
- Właśnie przeprowadzam innowację pedagogiczną, panie dyrektorze.
Szczena opadła mu nienaturalnie nisko, nie wiem tylko czy z powodu urazu czy zdziwienia, wbił we mnie wzrok i wycharczał:
- Że co?!
- Innowację pedagogiczną. Omawiamy właśnie z dzieciakami "Powrót taty" A. Mickiewicza i ja, jak pan widzi, odgrywam rolę zbójcy. To chyba oczywiste. Jeśli nie ma pan do mnie więcej pytań, to pozwolę sobie oddalić się do klasy. Uczniowie czekają. A tak na marginesie, chociaż to oczywiście nie moja spraw jest, to w sumie dziwię się państwu bardzo. Naprawdę nie macie nic ciekawszego do roboty, niż stać na korytarzu i gapić się na ludzkie nieszczęście?
Po tych słowach spojrzałam wymownie na stojącego obok szefa, podniosłam z ziemi szpadel, naciągnęłam z powrotem na łeb kominiarkę i z dumnie podniesioną głową, kołysząc lekko biodrami, niespiesznym krokiem udałam się do sali lekcyjnej.
Koniec.