Słów kilka o Barbarze, piłowaniu paznokci i pewnym ciulu, przez którego musiałam się zmienić wręcz nie do poznania (część 3, niestety, nie ostatnia).
- Pierwsze co musimy zrobić, to zlikwidować te twoje szpony. Przecież wykorzystywana przez męża matka ośmiorga dzieci, w dodatku w dziewiątym miesiącu ciąży, nie ma takich paznokci.
- Po moim trupie! Pazury dopiero co zrobione, stówa nie moja. Nie zgadzam się! Wymyśl coś innego! - zaprotestowałam na tyle dramatycznie, że Barbara spojrzała na mnie, zaniemówiła na chwilę, a na jej twarzy pojawił się grymas zastanowienia:
- Ale co?
- Nie wiem! Ty jesteś mózgiem tej operacji, Einsteinie. Może rękawiczki założę?
- Taaa, najlepiej koronkowe. Zwariowałaś?! Musimy być na maksa wiarygodne, Zsunie ci się któraś, albo co i co! Za dużo zainwestowałam w tę akcję, żeby ją spieprzyć przez twoje grymasy. Nie ma wyjścia, piłujemy!
- Póki co to inwestuję raczej ja i to w dodatku wizerunkowo!
- Oooo, ty czy ja, wielka mi różnica. Coś upierdliwie drobiazgowa zrobiłaś się ostatnio, kochana.
Po godzinie, z przerwą na kawę, paznokcie zostały skrócone do zera czyli zrównane z opuszkami palców, a lakier w kilku miejscach bezlitośnie zdrapany przyrdzewiałym gwoździem Własnego i zmatowiony rozpuszczalnikiem.
- Cudne! - Barbara wręcz promieniała. Trzeba jej przyznać, że jak się w coś zaangażuje, to całym sercem.
- Zamknij się! - warknęłam. - Daruj sobie przynajmniej te kretyńskie komentarze. A tak na marginesie, nienawidzę cię i to dożywotnio już!
- Hori, nie dramatyzuj. Od kiedy ty taka wrażliwa się zrobiłaś? W ciąży jesteś czy klimakterium masz, bo w twoim wieku i to i to jest możliwe. No, teraz musimy zabrać się za twój łeb.
- W łeb to ty się puknij, wiedźmo jedna! Niby co chcesz zmieniać?
- Wszystko! Po pierwsze, zmywamy makijaż. Po drugie, musimy coś zrobić z kudłami, w takim wydaniu są nie do przyjęcia. I kolor i długość. Obcinamy!
Musiałam mieć w oczach coś takiego, co spowodowało, że od razu zmieniła zdanie:
- No dobra, nie obcinamy. Wiążemy w kucyk. Gumkę jakąś masz?
W przeciągu chwili kucyk zmienił położenie czterokrotnie. Z czubka głowy na bok, z boku na tył, wreszcie z jednego zrobiły się dwa. Barbara wciąż kręciła głową z wyraźnym niezadowoleniem, wreszcie wymamrotała:
- Słabe to. Niestety, w kucyku też ci ładnie. I te rzęsy takie długie. Może trochę przytniemy?
- Nie, no pewnie, najlepiej do zera jak paznokcie. Może mi jeszcze brwi wyrwij!
- A mogę? Naprawdę?
- Nie!
Przez dłuższa chwilę siedziałyśmy w ponurym milczeniu nad aromatyczną latte i łypałyśmy na siebie spode łba, aż nagle nasza, pożal się boże Nemezis zemsty, ryknęła:
- Gdzie my mamy mózgi! Peruka! Dawaj perukę! No wiesz, tę po babci. Masz?
- Co się tak drzesz, do cholery! Głucha jeszcze nie jestem. Przez ciebie rozlałam sobie kawę. No pewnie, że mam. Czekaj, zaraz... w prochowcu wujka Juliana jest.
Przyniosłam rzeczoną perukę. Obejrzałyśmy ją dokładnie, jednak, nie wiedzieć czemu, Barbarze nadal coś się nie podobało.
- Ale te kłaki to już chyba mogę przyciąć? - zapytała tonem nieprzyjmującym odmowy.
- Z dwojga złego tnij perukę. Chociaż szkoda, takie cudne loki ma. Wiesz, zawsze chciałam mieć kręcone włosy - rozmarzyłam się.
- Loki sroki. Nożyczki dawaj!
W kwadrans po mojej peruce nie zostało już nawet wspomnienie. To coś, co Barbara trzymała w ręku, przypominało raczej czerep więźniarki osadzonej w więzieniu o zaostrzonym rygorze, w którym fryzjer to osobnik o ewidentnych skłonnościach sadystycznych.
- Zakładaj! No i pięknie. Chociaż nie! Czekaj! Jakieś takie... zbyt błyszczące. Musimy je czymś przymatowić.
- Worek w odkurzaczu mam do wymiany - olśniło mnie.
- Genialne. Przynoś!
Faktycznie, peruka wytaplana w kurzu z odkurzacza, zdecydowanie straciła na blasku. Niestety, nasza radość była przedwczesna. Przy niewielkim nawet ruchu głowy kurz opadał na ramiona, co wyglądało i nieestetycznie i nienaturalnie.
- Landrynki! - w oczach Barbary dostrzegłam błysk samozachwytu. - Masz w domu landrynki?
Landrynki miałam. Wylizać musiałyśmy co prawda całą paczkę, ale kleiły świetnie. Kurz już nie opadał, a kudły wyglądały, jakby były niemyte przez rok. Kiedy, pełne podziwu dla swojego dzieła, siedziałyśmy, wpatrując się w nie jak sroka w kość, nagle mnie olśniło.
- Co? - zapytała Barbara, zaglądając mi głęboko w oczy.
- Nic. Tylko teraz tak mi przyszło do głowy, że zamiast landrynek prościej było użyć lakieru do włosów.
- No nieee! Zabić cię to mało, kretynko jedna! Przez te twoje zwiechy w myśleniu język zdrapałam sobie prawie do krwi. To co? Po jeszcze jednej kawusi, kochana?
cdn.
Wierszyk:
Gdy Barbara zemstą dyszy,
uciekają nawet myszy.
Gdy Barbara zemstą bucha,
w księcia zmienia się ropucha.
Chociaż, niestety, w moim przypadku jest zupełnie na odwrót i to mnie wkurza na maksa.
No to cześć!