Słów kilka o Barbarze, pewnym ciulu, którego nadal nie znam i pomyśle, który zniszczył naszą przyjaźń (część 2).
I pomyśleć, że to była taka piękna przyjaźń.
Jak czyja?
No moja i Barbary!
Nie, to jest definitywny koniec! Po tym co wymyśliła, nie widzę możliwości kontynuowania tej znajomości. Jak w ogóle można tak potraktować człowieka? Serca nie ma. Wiecie, ja wszystko rozumiem: ciul, urażona duma, solidarność jajników, zemsta. Ale coś takiego? Absolutnie się na to nie piszę! Tyle lat się przyjaźnimy, a do głowy by mi nawet nie przyszło, do czego jest zdolna. Żeby taki numer wyciąć, to sumienia trzeba nie mieć! I to komu?
Mnie! Najlepszej przyjaciółce!
No ja rozumiem, że gach, że trzeba go ukarać, ale dlaczego moim kosztem? No chyba całkiem zwariowała, jeżeli myśli, że się dam w to wrobić! I jeszcze mnie przysięgą przyjaźni szantażuje. Do takich poświęceń to ja jednak nie jestem zdolna. Jakby nie dało się normalnie, po bożemu, nie wiem, otruć, na pasach przejechać, żywcem w grobowcu zamurować. Ale nie! Ona musi wymyślać. Shelley Klein, cholera jasna. Jak ja się taka ludziom pokażę? I co z tego, że nie będą wiedzieć, że ja to ja. Ja będę wiedzieć! Masakra jakaś. Ciekawe, kto mi to oko podbije i ciążę na poczekaniu zrobi, najlepiej od razu dziewięciomiesięczną. Własny mówi, że tak normalnie, z miłości to i owszem, ale na zamówienie to blokada murowana. Wariatka! Nie, no nie ma mowy! Srele morele. Newerrrrrr!
Dzień później...
cdn.
Wierszyk:
Gdy Barbara zemstą płonie,
lepiej myśl już o swym zgonie!