Słów kilka o zębach i zrębach czyli o tym, jak wygląda plan zemsty doskonałej na rzeczonym ciulu (część 4, przed-przedostatnia).
- Po pierwsze, "Pod Aniołem"? Naprawdę? Przecież tam będzie pół miasta...
- I o to chodzi, o to chodzi. Im więcej osób zobaczy jego upadek, tym lepiej! - przerwała mi w pół słowa, a na jej ustach pojawił się uśmiech szczęścia.
- Po drugie, vendetta dotyczy morderstwa krewnego, a z tego co wiem, u ciebie nikt nie zginął - próbowałam jeszcze jakoś oponować, ale wiedziałam, że przypominam tonącego, który brzytwy się chwyta. Barbara jest osobą cudowną. Gdy trzeba, zawsze pierwsza służy pomocą, bez mrugnięcia okiem przygarnęłaby pół schroniska bezdomnych psów czy kotów lub wyprzedała całą swoją biżuterię, by ratować chore dziecko. Zresztą, nie jeden raz już tak zrobiła. Ale ma też drugą twarz. Twarz pałającej zemstą Walkirii. Nie daruje zniewagi czy ośmieszenia. Nigdy! Dla tego, kto spróbuje wystawić ją do wiatru, już na starcie lepiej by było, żeby się sam władował do kotła pełnego wrzącej smoły. I szybciej i mniej boleśnie zakończyłby swój nędzny żywot.
- I pomyśleć, że mówi to ktoś, kto nie dalej jak przedwczoraj wrzeszczał na pół miasta: "Zabić capaaaaa!": ! Nie marudź, tylko dawaj, malujemy! - zapał, który zobaczyłam w jej oczach, pozbawił mnie jakiejkolwiek nadziei na sensowność dalszych negocjacji.
Plan był taki: Barbara zwabi ciula do knajpy "Pod Aniołem", rozkocha w sobie na maksa (ma na to jakieś trzydzieści minut), po czym zjawię się ja, jego żona, wzbudzająca powszechne współczucie umęczona życiem matka ośmiorga dzieci w zaawansowanej ciąży, która wyjawi obrzydłej, tlenionej flądrze (znaczy Barbarze), że nie jest pierwszą, którą ów ciul zbałamucił, że niejedna już przez niego płakała i że Barbara też będzie, a ja (czyli znaczy się żona) to się chyba zabiję. Widzieć ma to pół miasta i w ten sposób skazać ciula na randkową banicję. Najlepiej dożywotnio.
- Starym kawalerem zostanie. Już ja mu dam podśmiechujki ze mnie robić. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Wkładaj to na łeb! - syknęła tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Peruka robiła robotę, nie powiem, ale zdecydowanie kontrastowała z opaloną i wypoczętą twarzą.
- Trzeba się było jeszcze mocniej na tych wczasach opalać, kretynko jedna. Tysiąc razy ci mówiłam, że to szkodzi skórze.
- Jak widać nie aż tak bardzo, skoro twierdzisz, że wyglądam rewelacyjne - odgryzłam się, maskując uśmiech łykiem kawy. - Przyłożymy ziemisty fluid, damy sińce pod oczy i będzie spoko.
- Wiem! Wyrwiemy ci zęba! Najlepiej jedynkę!
- Słucham?! - aż zaniemówiłam z wrażenia. Oczyma wyobraźni już widziałam, jak Barbara kombinerkami Własnego dokonuje ekstrakcji mojego uzębienia. - Dlaczego tylko jeden, cóż za minimalizm, nie krępuj się, wytargaj mi całą górną szczękę!
- Wiedziałam, że się nie zgodzisz, niewdzięczna. I pomyśleć, że ja bym się za ciebie dała pokroić! To może chociaż pomalujmy go na czarno.
- Możemy go co najwyżej zakleić! I koniec jakiejkolwiek dyskusji w tym temacie. Zrozumiano!?
Po godzinie przestałam przypominać siebie, a zaczęłam wyglądać jak przysłowiowe siedem nieszczęść. Kurs kosmetyczny, który Barbara ukończyła w zamierzchłej przeszłości, zrobił swoje.
- Teraz ciuchy, ciąża i gotowe - Barbara odtańczyła ognistą rumbę zwycięstwa. - Ale czekaj! Skąd my weźmiemy ciuchy? Tutaj potrzebna jest jakaś zgrzebna kiecka, zniszczony płaszcz i buty, bo przecież ciul nie daje ci pieniędzy na szmatki. Jak znam życie w twojej szafie czegoś takiego nie znajdziemy.
- Płaszcz mam, ten po wujku Julianie, nawet ciążę fajnie przykryje. Ale sukienka i buty...hmmm... no nie wiem. Albo szpilki, albo glany. Jednym słowem dupa blada.
- Zostaje nam albo śmietnik, albo lumpeks. Wybór należy do ciebie.
- Lumpeks! Ten u pani Grażynki.
- I to jest dobra odpowiedź, kochana. Idziemy w miasto!
Lumpeks pani Grażynki był nam dosyć dobrze znanym sklepem, do którego od czasu do czasu udawałyśmy się z Barbarą w celu połowów na swoiste ciuchowe perełki. Tym razem jednak miałyśmy zamiar szukać czegoś zgoła odmiennego. I jakoś żadnej do głowy nie przyszło, że w tej peruce uwalonej landrynkowym pyłem i z podkrążonymi oczami mogę wyglądać naprawdę dziwnie.
cdn.
Wierszyk:
Gdy na miasto ruszysz, głupcze,
najpierw spójrz na siebie w lustrze.
No to cześć!