przelotny gość...
zbliżył do szyby usta wilgotne
po jej szklistości spływały rzeki
bezźródłe nici łzawosamotne
łykał je niby nektar rozkoszy
spragniony pieszczot i pocałunków
chociaż nie niosły one w swym smaku
ni grama szczęścia z luksusu trunku
usiadł na krześle w pozie zgarbionej
niby podumał niby zamyślił
kroczył po ścianach wzrokiem badacza
jakby świat cały wszystkie sny wyśnił
spojrzał na ogień żwawo tańczący
w dłoniach kominka szczelnie chroniony
i zaświergotał trelem zza okna
spod peniuaru ciemnej zasłony
odetchnął z cicha wstał bezszelestnie
na kark garbaty palto zarzucił
i tak jak co dzień wyszedł w milczeniu
aby na ławkę parkową wrócić
gdyż wieczór żyje tylko chwil parę
czyniąc wizytą swą przedsmak nocy
która po śladach jego wilgotnych
wraz z kropelkami po szybach kroczy...