Poniedziałek, wtorek i środa w akrostychu cz.2
Poniedziałek
P rzyszedł zupełnie nieproszony,
O biecał coś tam, nie dotrzymał,
N ie dość że gbur, naburmuszony
I rytująco wciąż się zżymał.
E ch że on musi wszystko znosić.
D iabli nadali po weekendzie,
Z asypia jeden, drugi prosi
I żby powtórzył słów orędzie.
A niechby który rzekł z czułością:
Ł ał, jak ja lubię poniedziałki.
E ch, pracy dodałby z lubością.
K ropka próżniaki, to dzień walki!
Wtorek
W łaściwie średniak i nijaki,
T rochę już z losem pogodzony.
O n jak narobią - widzi ptaki,
R aczej w dół nos ma wciąż zwieszony,
E wentualnie pełznie wspak
K iedy doskwiera czasu brak.
Środa
Ś miem twierdzić, tu już jest nadzieja,
R aźniej przez dżunglę życia kroczyć.
O twór jak ciemny tunel w którym
D nieje na końcu blask uroczy
A byś pokonać mógł bzdur góry.