Wyprawa Kijowska cześć 2
Konie zmęczone od rana- to lekka przesada.
W forsownym kłusie z wiatrem pędzimy tak dalej,
Kiedy księżyc srebrzysty gwiazdy odkrywa małe.
Jak ten zegarmistrz czasu w poświacie jedynej
Znak nam daje -wiesz jaki ? -Czas na odpoczynek!>
Bracia Franek z Jankiem i Michałem Szafranem
Zawsze trzymali się trójką, zwarcie grupą razem.
Trzy szable siekły wszystko, co nieraz im wpadło
Tańcowały, igrały, niczym jak wahadło.
Szabelki z rękojeści, trzy z trzonem wspaniałym
Jelec, kabłąk, obłęki boczne kloszem zwanym.
<Już oczy w ten wieczór na wszystko się żalą,
Że co wprawdzie minęło, wróci chwilą małą.
Cienie, to jar gdzieś widzę, ciemny i głęboki,
Szepty jakieś odległe, listowia uroki.
Kurz podmuchu opada na ubite drogi
I wszystko kołysze się w piachu ubogim.
Zaskrzypiało coś drzewo w mroku przyziemnie,
Nie dojrzę nic wzrokiem- jest coraz ciemniej.
Gęstwina szumi z dala ,znowu stoi bez ruchu,
Faluje jak listowie w powiewie podmuchu
Tam światła w oddali, w ciemności je widzę,
Szkarłatne nasycone jak żywym płomieniem.
Wzrok mam słaby Michale, może twój dostrzega,
Jak łuny się unoszą, czerwienią do nieba,
Oto świetlne mijanki znikają nam w mroku,
Utkane mi dywanem z zaświatów obłoku.
Wiatr smaga szkarłatem bezwolnie to drzewa
Czy ja wszystko widzę -nikogo tam nie ma>