Kot i jego wrogowie cz 7 i ostatnia.
-Przeciągnij językiem po ranach bo mi jeszcze cały samochód juchą zapaskudzisz- warknęła i ponownie wyciągnęła się na podłodze. -Nie cierpię szczurów. To podłe stworzenia -dodała po chwili.
-Wypuść mnie -zapiszczała cicho Sprytka oblizując ranę na nodze. -Wypuść. Proszę nie dla siebie, ale dla moich dzieci. On już pewnie jest w drodze do mojego gołębnika. Błagam cię jak matka matkę.
-A skąd wiesz że ja byłam matką, przecież pewnie widziałaś moje uszy- szczeknęła cicho?
Odpowiedziała jej jedynie cisza kaszanych ścian samochodowej paki.
-Tak byłam i czułam to co ty czujesz teraz. Idź, biegnij. Zrób co w twojej mocy by moje poświęcenie nie poszło na marne – zawarczała jednocześnie wyciągając zębami skobel z zamknięcia klatki.
-A co z tobą- zapiszczała Sprytka głosem w którym wprawne ucho mogło odnaleźć wdzięczność, radość i cieniutką niteczkę nadziei.
-Dam sobie radę. Goń bo się jeszcze rozmyślę -warknęła jakby chciała dołożyć wigoru jej ruchom! -Daj im popalić.
Naszej bohaterce nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Wyskoczyła jak oparzona i popędziła na oślep wysypaną żwirem ścieżką. Na chwilę jednak zwolniła i rozejrzała się dookoła. Szczęśliwie teren był znajomy. Choć biegła pędem to starała się unikać ludzi. Było ich dziwnie wielu, jakoś na szczęście nikt nie zwrócił na nią uwagi. Wszyscy byli okrutnie zaaferowani swoimi ludzkimi sprawami. Najczęściej były to kobiety obładowane siatami, które w swoich pamięciowych zapiskach poszukiwały pozycji przy których jaszcze nie widniał ptaszek oznajmiający, że dany produkt jest już w siatce. Wokół roznosił się dziwnie intensywny zapach igliwia i świeżej ryby. Poczuła nagły głód, jednak nie wstrzymało to jej parcia do celu. Biegła dalej co sił w pokaleczonych łapkach. Trawnik krawężnik chodnik ulica, wszystko mijała bez zastanowienia. Nie poruszył ją nawet pisk hamulców, ani głos klaksonu. Biegła, biegła, nie zwracając uwagi na ujadanie pieska prowadzonego przez korpulentną paniusię na smyczy. Biegła wiedząc że z każdy sus jej kocich łapek jest niczym mały odważnik stawiany na szali, tak by ich sumą mogła przeważyć wielkie zagrożenie wiszące nad tymi trzema maleńkimi kuleczkami słodyczy. Jeszcze kilka skoków, jeszcze jeden i już zobaczyła znajoma bramę. Jeszcze chwilka i ujrzy gołębnik. Ta sekunda która z jednej strony patrząc tak szybko minęła, a z drugiej ciągnęła się w nieskończoność sprawiła że nasza bohaterka zatrzymała się patrząc z przerażeniem. Ujrzała cały tabun szczurów który próbując dostać się do gołębnika nacierał z każdej możliwej strony. Już chciała rzucić się w przód nie wywarzając na nic gdy dostrzegła, że pod ścianą gołębnika leży kilka ciał gryzoni, a w dziurze przez którą najczęściej wchodziła do środka, dzielnie operuje jakaś kocia łapa, zadając celne ciosy napastnikom. W tej samej chwili dostrzegła też jego. Siedział wyprężony na tylnych łapach jakieś trzy metry od niej i przeraźliwie piszcząc zachęcał swoich podwładnych do walki. Na to tylko czekała.
-Nie można cię spłoszyć kochanieńki- pomyślała i powoli ruszyła w stronę szczurzego króla. On jednak pochłonięty ferworem walki i niespodziewający się takiego zagrożenia, wszystkie swoje zmysły skupił na dopełnieniu osobistej zemsty. Stawiała nogę za nogą, ostrożnie tak by nie wywołać najmniejszego szmeru. Miała to wytrenowane do perfekcji. Gdy podeszła na około metr przysiadła, zbierając w swoich mięśniach maksimum energii i z błyskiem mordercy w oczach skoczyła w jego stronę. W ostatniej chwili dostrzegł ją kontem oka i próbował wykonać unik, jednak bezskutecznie. Ostre pazury wbiły się w królewski kark, a zęby zacisnęły na jego szyi. Próbował jaszcze kąsać i drapać, jednak nieskutecznie. Zapiszczał tak jakby wołał odsieczy i konwulsyjnie wymachując łapkami zesztywniał. Sprytka trzymała go jednak za gardziel jeszcze przez chwilę. Widocznie nie dowierzała swojemu zwycięstwu, obawiając się że jej największy wróg skoczy do walki z nowymi siłami. To co się wydarzyło po chwili całą sytuację postawiło na głowie. Pisk jaki wydobył się ze szczurzych pyszczków i rozszedł się po całym terenie można było interpretować dwojako. Być może to było pożegnanie króla, a może wręcz przeciwnie tak oznajmiły radość po odejściu satrapy, który dla nakarmienia swojej nienawiści popchnął na śmierć sporą liczbę swoich poddanych, którzy winni mu byli bezgraniczne posłuszeństwo. W każdym razie za kolejną minutę w pobliżu gołębnika oprócz kilku trupów, nie był żadnego szczura. Wszystkie czmychnęły do swych nor by lizać wojenne rany.
Gdy kocie szczęki w końcu rozluźniły swój uścisk wstała na równe nogi i podniosła do góry swój wzrok.
-No no no. Mamy tutaj pogromczynię królów - usłyszała głos matki, która właśnie zeszła ze swojej reduty. -Teraz chyba już żaden inny ci spokoju nie zakłóci.
Zaraz za Murką w dziurze służącej za drzwi ukazała się Plama.
-Nie napawaj się zbytnio swoim zwycięstwem. Czas do pieluch. Idź nakarmić dzieci bo sobie ogony poogryzają, a ja nie chcę mieć bezogonowców w rodzinie- zawołała uśmiechając się radośnie.
-Zaraz lecę, tylko powiedzcie mi skąd wy się tutaj znaleźliście, przecież mamo sama mówiłaś że matka powinna sobie sama poradzić?
-To nie takie proste- odparła Murka. -Co innego jest się wtrącać, a co innego mieć wszystko pod kontrolą. Nie przeszkadzaliśmy ci, jednak byłyśmy razem z twoją siostrą w gotowości by ci pomóc. Już niedługo sama się przekonasz że tak się do końca nie da zapomnieć- dodała.
-Jesteście kochane. Poczekajcie jeszcze chwilkę, zaraz do was wrócę. Tak wam chcę podziękować. -Sama dałaś radę. My tylko poczekaliśmy na ciebie- odparła Plama.
Słysząc te słowa Sprytka uśmiechnęła się serdecznie i pobiegła czym prędzej do swoich dzieci. Rzeczywiście były wygłodniałe, ale w końcu rosną i muszą jeść. Przyssały się do swoich osobistych sutek z takim zapałem jakby radowały się, że odzyskały swoją mamę z niebytu. Wyżerka trwała około kwadransa i okazała się strasznie ciężka pracą, gdyż w końcu cała trójka zasnęła z wysiłku trzymając w dalszym ciągu sutki w pyszczkach. Widząc to Sprytka ostrożnie podniosła się z posłania i ruszyła do matki i siostry.
-Jak tam ogony są na miejscu, - zapytała Plama?
-Tobie też zdaje się kiszki grają marsza- dodała matka. Jakoś dziwnym trafem na sąsiedniej działce baraszkowały dwie myszki. Masz poczęstuj się, dodała pokazując łapą upolowane dwie tłuściutkie nornice.
Kotce nie trzeba było tego dwa razy powtarzać i kęs po kęsie oba „futrzaste” kotlety zaczęły znikać w jej mordce.
-I co zamierzasz tu pozostać- zapytała matka w chwilę po tym jak Sprytka zaczęła oblizywać się po przełknięciu ostatniego kęsa?
-Raczej nie. W końcu głupio by było żeby przygotowane wcześniej(za namową mądrej mamy) posłanie nie zostało wykorzystane.
-Dzieci przez to że słuchają mądrych podpowiedzi same staję się mądre- odparła matka.
Rozmawiały jeszcze długo opowiadając ze szczegółami wszystkie wydarzenia ostatniego dnia, do chwili aż zaczęło się delikatnie zmierzchać. To właśnie wtedy zobaczyłem coś czego chyba nikt na świecie jeszcze nie widział. Trzy kocice, każda zębami trzymając małego kociaczka za kark szły gęsiego alejką. Spacer ten zakończył się w składziku narzędzi na sąsiedniej działce. Tam właśnie było zapasowe legowisko Sprytki, które urządziła w starej puchowej kurtce zostawionej na półce przez roztargnionego właściciela.
Suplement:
Leżała cicho na posłaniu. Jej dzieci, które odrobinę podrosły i otworzyły już oczy powoli zaczęły niesfornie baraszkować. Spojrzała przez okienko i dostrzegła coś białego spadającego z nieba niczym mleczny deszcz. Nie pachniało to jednak mlekiem, a wyglądało jak maleńkie płatki.
-To pewnie śnieg o którym opowiadała matka. -Opowiadała też, że ludziom Święty Mikołaj przynosi prezenty -pomyślała z rozrzewnieniem. -Nam nic nie trzeba. My wszystko mamy. Mamy siebie, dach nad głową, zima ciepła całkiem jak nie zima, głodni nie jesteśmy i co najważniejsze w końcu mamy spokój. W tej właśnie chwili do kocich uszu gdzieś z daleka dobiegł melodyjny śpiew. „Cicha noc, święta noc, pokój niesie...”
Koniec