Głaz i Droga
Dumnie się wije tutaj od stuleci.
Wiosną, kłaniają się jej, kwiatów pąki;
Latem łaskoczą bose stópki dzieci.
A nad jej łukiem głaz stary pod drzewem;
Zimny, zmurszały od wieków zarania
I porośnięty dzikiej róży krzewem;
Obce mu były miłostki, kochania.
Latem wygrzewał swoje głazie ciało,
A ona pod nim zalotnie się wiła;
On na nią zerkał ukradkiem, nieśmiało,
Ona się w piękne dlań trawy stroiła.
Jesienią wdziewał rdzawe palto, zmięte,
Wiatrem podszyte, z liści kasztanowca.
Ona zaś chustę, zdobioną w wyschnięte
Jesienne trawy koloru piaskowca.
Zimą kusiła, jego twarde serce,
Białym welonem z płatków śniegu tkanym;
Jak panna młoda w miłosnej rozterce,
Co się nie może połączyć z wybranym.
On jak pan młody, w biały frak odziany,
Zimno spoglądał na takie czułości .
Nie umiał kochać. Nie chciał być kochany;
Kamienne serce nie znało miłości.
Stopniał jej welon i frak jego biały,
Kiedy wiosenne nastały pogody.
I jej uczucia ze śniegiem stopniały,
A w jego sercu nie stopniały lody.
Jednak tak trwali nadal obok siebie
Już bez uczucia - może doskonalej...
Nie chcesz miłości? Nie czeka na ciebie!
Głaz został w miejscu. Droga poszła dalej.