Na skraju nieba
nad ich królewskim zlewiskiem
przez bagienne krużganki
na sam krzywy szczyt
pnie się ceglana ruina
cała przesiąknięta
oddechem archanioła
krętym strumykiem
wędrują do jej ust
spóźnieni niewierni,
by usłyszeć choć podmuch świętości
błękitne sklepienie skrywa coś,
co kiedyś zwało się cerkwią,
gdzie kiedyś ktoś powiedział „tak“,
gdzie kiedyś ktoś zapłakał
skąpany w świętej wodzie,
gdzie kiedyś Bóg odwrócił się od człowieka
jedynie wieża woła,
by pomodlić się czasem
jedynie dzwonnica
kieruje stopy głuchym
jedynie cegła na cegle zostały,
a na tej cegle życie -
małe, kwitnące drzewko
wśród morza niedoludnienia
rdzą jawi się cerkiew na szczycie
gdzieś na krańcu
labiryntu górskich szlaków,
gdzie kończy się świat,
a zaczyna świętość