Jan N. z najwyższego okna
ubranych tylko
w spokój na kilogramy
a ja siedziałem w oknie
ubrany w ciepły sweter
i zupełnie obdarty
z przyjemności powszechnej ekstazy
i obserwowałem ich
jak drążą powoli chodniki
między pniami ulicznych lamp,
jak mówią do siebie językami
i rozumieją każde słowo
niewypowiedziane drukiem,
jak piją kawę, herbatę,
i jak zajadają się stresem
jak jakaś dwójka pieści się wzrokiem
skandalicznie pełnym emocji
zupełnie zwyczajnie
na zacienionej ławce
i patrzyłem z okna,
patrzyłem na ludzi,
którzy nie patrzyli już donikąd,
bo spojrzeli na skrawek nieba
miałem szczęście,
że moja kamienica skutecznie zasłaniała je dachem
i rzucałem się w dół
na szyję,
i na to, co na niej zostało,
i rozbijałem się na asfalcie
i znów wspinałem a piętro
przez sześć dni w tygodniu
od 8.00 do 16.30
a w dni wolne
wchodziłem i spadałem nieco wolniej
i widziałem
jak wiele ludzi było dziś na ulicach
bezdusznie bezrobotnych
mimo że tak wcześnie
mimo że miałeś dać z siebie wszystko
mimo że dziś dzień ustawowo wolny od odpoczynku