To jaśń śniegu i nieba przywołuje niezapomnienie...
Szczodrego na miarę czasów - Nowego Roku 2023...
Nie przeminęło z wiatrem, nie uległo przedawnieniu moje dzieciństwo. Nie umknął z wiatrem mój mały karnawał.
Sylwester odmykał drzwi do niewiadomego, a odchodząca przeszłość zamykała ważne i mniej ważne daty. Zapisane w myślach, wciąż biegną do leśniczówki, której już nie ma. Biegną do dziadków - Tomasza i Anny. Pamiętam, jakby to wydarzyło się wczoraj. Święta Bożego Narodzenia, poprzez ostatni dzień Starego Roku, potem Monarchowie i tak gdzieś do połowy stycznia spędzałam czas w leśnej głuszy. Tam, miałam moje niezapomniane miejsce, w tym ostatnim dniu roku.
Już o świcie pojawiała się w kuchni ogromna pękata dzieża. W niej powstawał najpierw zaczyn, potem ciasto spokojnie rosło przy piecu.
– Cicho gołąbeczki – szeptała Anna, kiedy robiło się głośno. – Ciasto nie urośnie, w takim gwarze.
Kucałyśmy na podłodze i w ciszy nasłuchiwałyśmy jego rośnięcia.
A kiedy już wychodziło poza drewniane naczynie, zaczynało się obrabianie. Babcine ręce mocno ugniatały masę, aż wokół roznosił się odgłos strzelających bąbelków powietrza.
– Kiedy ranne wstają zorze… – śpiewała i dłońmi zakręcała koła w dzieży.
Pomiędzy wypowiadała słowa nikomu niewiadome.
Potem ogromna kula lądowała na stolnicy podsypanej mąką i wtedy już mogłyśmy formować okrągłe bochny. Na stole pojawiały się plecione w warkocze strucle, makowce oraz wielkie pierogi z kaszy gryczanej i ziemniaków okraszone boczkiem.
Rosły ułożone w rzędzie, by potem na długiej łopacie, mogły wjechać do rozbuchanego gorącem pieca na rozżarzone drzewne węgle.
– Niechaj sobie posiedzą w cieple – szeleściła głosem, żegnając się przy tym.
Ostatni dzień roku stanowił też, kolejny dzionek gotowania bigosu noworocznego. Wielki gar pyrkał na płycie kuchennej i roznosił po całej leśniczówce zapach kapusty, grzybów i różnego mięsiwa z dziczyzny. Obok pampuchy poukładane na stole czekały na wrzątek. Barszcz macerował się na werandzie. W chłodnej sieni stały skrzynki z winem, miodem i okowitą. Te, z oranżadą od pana Maca przebijały wszelki smak, którego nigdy nie zapomnę.
Dziadek zaś, od samego rana przygotowywał sanie, które napełniał różnymi smakołykami dla większych i mniejszych braci. I w samo południe jechaliśmy z poczęstunkiem dla leśnych mieszkańców.
Pożegnanie Starego Roku rozpoczynało bicie dzwonów, oddalonego kilka kilometrów osobliwego kościółka, a po mszy sunęliśmy saniami do domu, gdzie tańce i uczta trwała dotąd, dopóki na rzeźbionym zegarze nie otworzyły się drzwiczki. Drewniany ptaszek wyskoczył i w gwarze wykukał dwanaście razy. Wtedy rozległo się donośne śpiewanie Nowy Rok bieży… Mężczyźni wychodzili przed dom i witali go poprzez tzw. strzelanie z batów, co miało przynieść szczęście i urodzaj.
Potem już jechaliśmy najcudowniejszym na świecie kuligiem. Sanie wymoszczone słomą i derkami baranimi otulały ciepłem. Sunęły gładko, jak po jedwabiu, a pochodnie rzucały czerwony blask na bielenie. Dzwonki i parskanie koni, skrzypienie kopyt na śniegu stwarzały bajeczną magię. Nad nami czarne, rozgwieżdżone niebo, pod nami biały, kopny sypki śnieg. Przenikające potężne zimno, mróz, aż trzeszczał pod kopytami, ale to, nic. Nasze buzie rozdziawione szeroko wdychały powietrze, a oczy szkliły się z podniecenia. Od pędu sań zawiewało mrozem po policzkach i kłuło w nosie. Harmonia wujka Mietka niosła dźwięki, które nie zawsze współgrały ze śpiewem rozweselonych biesiadników sanny.
Nigdy nie zapamiętałam końca tej zaczarowanej jazdy.
Budziłam się rankiem pod pierzyną, a zapach kawy zbożowej z mlekiem zapraszał do pobudki. Szybko zbiegaliśmy na dół, bo Nowy Rok przynosił nowe niespodzianki. Już od śniadania raczono gości przeróżnymi wędlinami – smakowite półgęski (specjalnie przygotowane i wędzone piersi gęsie), salcesony (najczęściej z dziczyzny), szynki, wędzone polędwice z sarniny, pasztety (głównie z zajęcy) i mnóstwo kiełbas – świeżych i wędzonych. Ciasta i pampuchy z żurawiną, ciepłe mleko z miodem. By po chwili, przykleić do szyby twarze i oglądać przygotowania do noworocznego polowania.
A było, na co, popatrzeć…