Sonata na kołach. Część IV. Z powrotem
poczuć szczęście bez świadomości?
Wnętrze auta studzi wrzask
spiętrzeń strużek
wody o szybę
i orszak deszczowych palców
wyciągniętych do samego sedna
do szarego nieba
gra
na strunach napiętych w lesie.
Gęsta burza – ulewa oczyszczająca powietrze
trwa.
Czas się, może, obrócić, bo co można
poczuć wreszcie – w samotności?
Przestrzeń auta studzi brak
uniesień strużek
wody, ześliźnięć
po policzku, deszczowych palców
wciśniętych w samo sedno
słowa „przebacz”,
jego smak
na kubkach smakowych niesie
krętą burzę – ulewę oczyszczającą powietrze,
jej gwar.
Znak się nie może obrócić, bo czy można
zapomnieć wreszcie, zamknąć w nieświadomości
to, wiesz… to:
Czerwone berety podczas wojny w Bośni
miały zwyczaj ustawiać związanych ludzi
trójkami:
jeden z przodu, drugi za nim
z prawym ramieniem na wysokości lewego
ramienia poprzednika, trzeci za nim
z prawym ramieniem na wysokości lewego
drugiego – prawy do lewego.
I potem strzelali:
do pierwszego, gdy ten upadł,
do drugiego, gdy ten upadł,
do trzeciego, gdy ten upadł,
leżeli równo.
I pomyśl.
Pomyśl, co czuł ten trzeci, na końcu?
Co czuł? Pomyśl.
Ten trzeci –
ostatni,
zanim upadł, pomyśl.
Czas się wreszcie obudzić, bo jak można
poczuć szczęście bez świadomości?
Wnętrze auta studzi
palący pasek spiętrzeń
strużek wody na policzku
i orszak deszczowych palców,
rozciągniętych na skórze policzków.
Słony smak
na kubkach smakowych niesie
w sobie nienarzucający się blask,
jest jasno:
Pod koniec 1991 roku Esad Taljanović,
dentysta z Sarajewa, gdy oglądał w telewizji
walki wokół niedalekiego Dubrownika,
patrzył na zdjęcia, jakby to było w Kongu,
choć miał świadomość, że na razie
o weekendowych wypadach nad Adriatyk
musi zapomnieć.
Krzywa burza – czerwona ulewa, niczego nie oczyszcza.
Brzask.
Czas się może obudzić.
Chcę poczuć silnik i chropawości
wszystkich jego obrotów, mlask
spiętrzeń piasku
pod oponami
i orszak śladów
koleiną prowadzących do sedna.
Wolność jest czasem podobna do wiewiórki –
trzeba mieć twarde jak orzech argumenty,
żeby chciała przyjść.
Auto gna.
Zmieszana ze świeżym błękitem
w lesie burza – zniknęła – ulewa ucieka,
brzask jest.
Czas się wreszcie oswobodzić z zastoju,
bo jak można zaznać szczęścia stojąc?
Wnętrze auta studzi szmer
powiewów strzępami
wpędzonych przez okno.
Światło błyska przez rzeszoto
kropel osiadłych na szkle,
a moja pamięć przywołuje wspomnienie:
Pojechaliśmy nad morze. Wieczorem
na plaży z siedmioletnią córeczką
puszczaliśmy bańki mydlane.
Nie było wiatru.
Tęczowe kule w blasku księżyca latały powoli,
dostojnie, a na koniec
bawiliśmy się w łapanie ich między nosy.
Puszczaliśmy wielką bańkę wysoko,
ta spadała, a my ją goniliśmy –
ja, swoim nosem, ona swoim.
Gdy bańka pękła, dotykając tylko jednego czubka,
dotykający przegrywał.
Gdy dotknęliśmy oboje – oboje wygrywaliśmy.
Było trudno.
Ale ze dwa razy nam się udało.
Zapach tych baniek –
aromatycznych mydlin
na kubkach smakowych niesie
jak delikatny puszek znaczenie lotu.
Jego smak.
Czas się czasem obudzić, bo jak można
odczuwać szczęście bez świadomości?
Wnętrze auta studzi szmer
powiewów strzępami
wpędzonych przez okno.
Samochód pnie się doliną asfaltu pod górę.
Za jej wierzchołkiem ostrożnie,
ostro wstaje słońce,
a ja myślę sobie na tej szosie,
że wolność jest jak delikatna skóra
na rozpostartej dłoni.
Wzniesienie, góra, kończy się już.
Jeszcze tylko szybki przegib,
a tam? Hamulce!!!
bum, bum, bum...