S. B.
Te dwie czy trzy przecznice zbiegną chyba w mig
i w bramę kamienicy cicho wpuści stróż...
Na niebie ciągle przecież kula słońca tkwi —
rozłożyć ją wciąż można w niemierzalny kurz
i w tysiąc słońc z powrotem ponad Lwowem zbić...
Biec chciałbym jednak szybciej, szybciej niż ten zmrok,
gdy wtem zza rogu pada — krótkie „Hände hoch!”
Brunatne dwa mundury oraz lufy dwie.
Pytają o auswajsy — ręka jakoś drży,
gdy za pazuchą chwyta postrzępiony brzeg
kontraktu z plamą wrony (bo kto karmi wszy,
dostaje taki papier). Kręcą, coś jest źle —
pokazać trzeba ranę. Wreszcie mogę iść.
Tym razem zbieżność wyszła, dziś rachunek ciał
dał wynik pozytywny, oby jutro dał.