Gołomianka, czyli chłodna bajka
pewien gatunek ryby, którego okazy
da się zaobserwować tylko w tym jeziorze.
Gdzie indziej to stworzenie pewnie by wymarło,
bo śmierć dla gołomianki nie jest zbyt łaskawa.
Czasem o mętnej porze, gdy księżyc mniej świeci
lub gdy świeci pojemniej, a i w blasku słońca -
chociaż wtedy zapewne pośród gęstej mgły -
na powierzchnię jeziora wypływają ciała
należące uprzednio do ryb w tym gatunku;
i to nie byle jakich - chodzi o samice.
Tajemnicę ich śmierci można łatwo odkryć:
wystarczy zejść w głąb toni z wygodną kamerą
(najlepiej w środku lata, aby mało zmarznąć)
i nakręcić obrazek, gdy biedne stworzenie
ginąc wypuszcza z brzucha gromadkę drobiazgu,
który najpierw bez ładu szuka swego sensu
wstrzyknięty w miękką przestrzeń, płynąc gdzieś na oślep,
aby w końcu odnaleźć - raz prędzej, raz później -
swój los gołomiankowy w chłodnej, słodkiej, wodzie.
To dzieci gołomianki kończą życie matki -
zjadają ją od środka, aby zacząć życie
ściśle według sekwencji ich rybich nuklein.
W świecie ludzi początek wygląda inaczej:
Po bolesnym porodzie matka żyje dalej,
zwykle karmiąc maleństwa, głaszcząc je i tuląc,
czasem w te radości włączając mężczyznę.
Ja, męskim zwyczajem (z braku innych środków,
aby coś w życiu zrodzić) niekiedy refleksję
w obieg życia wprowadzam. Jedna z nich pamiętam,
że się kształtowała, gdy głaskałem włosy
mojej kochanej żony (ona wtedy miała
naszą malutką córkę na swoich kolanach).
Zmroziła mnie świadomość świata, który mógłby
istnieć i nas doświadczać, gdyby narodziny
potomstwa gołomianki były jak u ludzi,
ludzkie zaś jak tej ryby.
Gotowe by żyć płody, gdy już czas nadejdzie,
przegryzałyby worki, w których dotąd żyły,
potem zaś mielibyśmy ostry wyścig z czasem:
zadanie noworodków byłoby dość proste -
trzeba przerwać macicę oraz mięśnie brzucha
tak szybko, by zdążyć zanim serce matki
przestanie tłoczyć krew. Tylko wtedy oddech
złapany daje szansę, aby życie dalej
szło swoją zwykłą drogą.
Uratowane dzieci tuliłby do piersi
samotny już mężczyzna, bo odpowiedzialność
za ich zaczęte życie spadłaby na niego.
A zakrwawione szczątki zużytej kobiety
leżałyby w pobliżu, czekając na panów
w czarnych, schludnych koszulach; na ich sprawne ręce.
Można byłoby więcej już tutaj nie mówić,
ale spróbujmy jednak wspomnieć o powietrzu
wciąganym przez mężczyznę do płuc siłą mięśni
rozciągających przestrzeń pod klatką piersiową;
o próżni pęczniejącej w tamtych okolicach,
która rozrywa kłuciem pęcherzyki płucne
i jak worek foliowy wciągnięty na głowę
separuje świadomość w zmartwiałej komórce.
Zatem dokonało się, nadeszła ta chwila:
przewidziana w rozmowach, obecna w zalotach,
paląca w czasie aktu, kiedy się kochali
i wiązali ze sobą kody swoich istnień.
Jeszcze wczoraj marzyli o gromadce maleństw,
biegających po łące ze śmiechem i krzykiem,
o przygodach śliniaków oplutych jedzeniem,
ale pranych z radością, bo pociechy rosną.
Rosną jędrne pociechy niezwykłej kobiety -
kobiety, której nie ma, którą chłonie ziemia.
Tymczasem gołomianka przemierza w spokoju
gęste tonie Bajkału, troszcząc się o dzieci
niedawno urodzone i myśląc o wodach,
jakie by jeszcze mogła w przyszłości zasiedlić -
już nie tylko do samca należy staranie
o przestrzeń do życia, zabawy i myśli.
Wróćmy jednak do świata ludzkiego rodzaju.
Do napięcia ciał naszych, co w kwietniu lub maju
kulminuje tak wartko, że śmierć oraz życie
są dla nas jakby lżejsze - łatwiej nam doświadczać
rogatki istnienia, zatem to dlatego
mężczyzna mimo wiedzy i wbrew wątpliwościom
będzie krążyć w kobiecie nawet w świecie, w którym
oznacza to odejście jej w zbyt czysty niebyt.
Nie, to już zbyt przesadne, nasz świat taki nie jest.
Oddajmy zatem Bogu, co wiemy, że boskie;
cesarzowi przekażmy, co jest z rąk cesarskich
i wykonajmy teraz naturalne cięcie.