Nadzieja umiera...
białawe widmo - strzepuj.
Jak psi rzep na ogonie,
utopisz - nie utonie.
W piątek wszyscy rozbici,
prosto w mury kliniki.
Jakże długie stąpanie,
optymizm u nich znaleźć.
Strach... błądzimy po salach,
obojętność powala.
Niepewności ja nie chcę,
Boże w sercu coś łechce.
Idzie z kartką i patrzy,
radość czy znak rozpaczy?
Siadam i czuję drżenie,
stwórco, daj Jej spełnienie.
Życie blaski straciło,
zmięta ludzka zażyłość.
Siedzimy na wulkanie,
ja zrobię, co chcesz - dla Niej.
Skarb - niewinna istota,
wyrok bielą omota.
Dziewczęce szczebiotanie,
co masz dla nas w swym planie?
Znów smutny jesteś dziadku,
jak możesz wiersze kartkuj.
Chłopaki - wiesz... nie płaczą,
chcesz być może fajtłapą?!
Wreszcie widzę Jej uśmiech,
spokojnie dzisiaj uśnie.
Słyszę ciszę na morzu...
dziadku tylko mnie obudź!
Zegar z lekka już tika,
z radia rzewna muzyka.
Kurant wyciąga szyję,
jest nadzieja... bo żyje!