On i Róża
oczy jak pytanie bez odpowiedzi.
Wędrował wciąż, choć wiedział, że czas
najbardziej boli, gdy się go nie dzieli.
Ona — z cierniem w głębi snów,
z dumy i lęku utkana cała.
Nie prosiła o dotyk słów,
choć każda łza jej — świat przemieniała.
On chciał rozumieć, lecz nie mógł mieć,
bo to, co żywe, nie znosi klatki.
Ona bała się w słońce biec,
bo wiedziała — spłoną płatki.
A jednak w chwili, gdy zgasł ich dzień,
i gwiazdy spadły w ciszę dłoni,
poczuł — że każdy jej cień i cierń
na zawsze w jego sercu płonie.
Nie szukał już nieba ani dróg,
bo zrozumiał, czym jest miłość cicha —
że czasem wystarczy jeden Bóg,
jedna Róża — i to, że się oddycha.
