Sen
zwabiony światłem księżyca odbitym w kałuży,
zapragnął obmyć twarz,
zanim pojawi się na progu sypialni.
Podróże nocą odcisnęły piętno na jego twarzy.
Właściwie nie odpoczywał.
W głowie miał zgiełk miasta, twarze napotkanych ludzi,
zasłyszane rozmowy, tysiące wspomnień
i zapach portowych knajp,
w których jak mrówki, kłębili się marynarze.
Każdy z nich wierzył, że na tę jedną noc,
za pieniądze kupi sobie miłość
i ciepło kobiecego ciała, przy którym
śnić będzie o domu i rodzinie.
Sen im nie pomagał.
Upojeni alkoholem, odurzeni zapachem tytoniu
zmieszanego z ich własnym potem i solą morską,
padali o świcie, w ramiona pierwszej drzemki.
Sen siedział w tym czasie na burcie łodzi
i beznamiętnie liczył przelatujące nad jego głową mewy.
Ile razy próbował zamknąć oczy,
dopadał go strach, że się nie obudzi przed świtem
i na zawsze straci wzrok,
oślepiony pierwszymi promieniami słońca.
Tak bardzo chciał je choć raz zobaczyć
i tak bardzo nie mógł.
To była Jego klątwa i to było jego marzenie.
Trwał w bezruchu, w kapeluszu naciągniętym na czoło
i myślał o tym, komu jaki sen podarować tej nocy
a kogo skazać na bezsenność.
Potrzebował przecież towarzystwa.
Wiedział, że nawet Ci,
co odchodzą z tego świata na zawsze, chcą śnić.
Odchodzić bezsennie jest jeszcze trudniej.
Ostatni sen zawsze powinien być piękny.
Wtedy zadał sobie pytanie,
czy jemu też kiedyś dane będzie śnić?
Zamknął oczy i szukał odpowiedzi w pamięci...
Szukał swoich śladów we śnie
a może szukał swoich snów w śladach,
które sam dla siebie zostawił,
będąc już częścią przyszłości.
Któż to wie?
W teraźniejszości nie znalazł odpowiedzi.