Zamróz jesienny
w przydrożnym rowie.
Poderwały się ku niebu,
mokre od porannej rosy.
Wdzięcznie zakołysały
krągłościami,
na pokuszenie wodząc,
przemarzniętych grzybiarzy.
Zeschnięte trawy
trzeszczały zbolałe
od przejmującego wiatru.
Niemrawy żuk
bezskutecznie próbował
pokonać przeszkodę z szyszki.
Skończył na grzbiecie,
wierzgając agonalnie.
Słońce wyglądało
zza ołowianych chmur,
przyodzianych w nie, jak w szubę.
Łzami spłynęły szyby
w moich oknach,
zbyt brudne by świat
mógł zajrzeć do środka.
Nic to, nie robię wyrzutów.
Kubek gorącej herbaty
rozgrzał pustkę dłoni.
Kot na kolanach
wymruczał wdzięcznie
kojący wieczór.
Mroźny poranek,
powitały odważnie,
jedynie wełniane skarpety.
Ja zostałam pod kołdrą, z książką.
Zamróz roztańczył się na ganku
pierwszy raz tego roku.
09.10.2024