Urzeczona gwiazdami szukała wciąż drogi...
William Shakespeare,
Chmury niepostrzeżenie znikały,
a poprzez jej welon świeciła nad ziemią magiczna konstelacja Oriona.
Anna drżała i drżały gwiazdy w tym znaku.
Ich ostre ćwieki nabijały warstwy stratocumulusów na południowym krańcu.
Ona złączona w tej plazmie, zamyślała się nad życiem,
nad niewiadomą szczęścia. Zagubiona i sama ze swoją miłością,
a ponad nią czaszka nieba zmieniała się
i ubierała w niepowtarzalne kreacje dnia i nocy.
Gdzieś nad pobojowiskiem tego świata ktoś w zenicie wstrzymał Słońce,
zgasił największą gwiazdę.
Została sama w tym stojącym, zatrzymanym półzmroku,
w oczekiwaniu na spadające przeznaczenie miłowała każdą chwilę.
Nieskończenie długo ciągnęły się godziny nocy.
Jej wzrok nakierowany w gwiazdozbiory tkwił nieprzerywalnie.
Anna inaczej i bardziej ubogo nazwała ten obraz,
nazwała kosmogonią ludową.
Wiedziała, że gwiazdy kolejno ukazujące się zza widnokręgu,
są świetlnym Pasem Oriona, a dla niej byli to Kosiarze.
Zaś rzadkie Sito też miało inną, barokową nazwę Plejad.
Siedem najjaśniejszych gwiazd Wielkiej Niedźwiedzicy
było drogowskazem do Wielkiej Chochli.
Po tej drodze konie parskały i dzwoniły łańcuchami o dyszel,
rozrzucone jak wachlarze ogony ocierały się o skrzypce rezonujące Niedźwiedzicy.
Stukały głucho podkowami w trakt Drogi Mlecznej.
Oś dwóch kół tylnych Wielkiego Wozu przez cały rok,
o każdej porze nocy była świetlistym kierunkowskazem do Gwiazdy Polarnej,
opiekunki zmęczonych i zabłąkanych nocnych wędrowców,
nocnych skrzydlatych braci... Wskazywać zawsze będzie drogę do domu.
Anna tkwiła w zachwycie tego pejzażu.
Czarne niebo w granatowej otoczce mogło być bardzo wysoko,
albo tak nisko, że gdyby wyciągnęła rękę, to dotknęłaby jego nikłego pułapu.
Tam patrzyła szklistym wzrokiem.
Panie! Piekłem i Niebem straszysz kobietę otuloną srebrzystą poświatą.
A ona jest tak podobna do gwiazd i ptaków... Aż trwoży.
Miłość! Czy wypaliła się i powstała czarna dziura,
czy znów wybuchnie i wzniesie supernowe uczucie?
Noc zaciągnęła zasłonę jakby czarnym kirem zasłoniła zwłoki zastygłe w tężcu.
Nad padołem ziemskim usypała nieskończony wszechświat.
Czy tam też dosięgnie ludzka niepohamowana żądza posiadania?
Świecie! A mogłeś być jak perła kałakucka zawieszona w welonach Mlecznej Drogi.
Czemu pozwalasz, żeby liszaje czasu zarastały i plamiły twą pustkę?
Świecie! Białe i Czarne Karły to twój koniec? – szeptała w pustkę Anna…