uliczne latarnie
zmęczone latarnie już się leniwie kołyszą
pierwsze nieśmiałe ich promienie
zaczynają delikatne łaskotanie
podeptane w dzień brukowe kamienie
wystawiają swoje grzbiety na to smyranie
słońce zachodzące za horyzontem
pomachało ostatnimi promykami
uśmiechnęło się i mrugnęło okiem
skryło się ukradkiem za drzewami
cienie ludzi przemykają się z rzadka
pustoszeje pełna zgiełku niedawnego ulica
szemrana staje się ta okolica
nadciągają myśli ponure i gniewne
nie z tego świata jesteś zapewne
nie rozumiesz i nie widzisz obrazów
pisanych słowami bez wyrazów
bo tutaj panuje dziwna ciemność
zbrodnia i kara to jakaś jedność
latarnia nocą dwuznacznie świeci
i blask daje a za chwilę powiesi
na swoim grzbiecie dźwiga to życie
światło i śmierć w jednym zeszycie
w którym poeta starał się spisać
nim z blaskiem dnia przyszło się witać
i po rosie mokrej stąpał stopami
spisywał słowa i spotkał się z wami