Dziewczyna i trzynaście biedronek (09)
Po trochę powietrza i trochę ulicznego teatru
przesiadywała często na parapecie.
Czerwone biedronki też odpoczywały
na piaskowej framudze.
Rozmawiała z nimi.
Spoglądała na zmęczony bruk.
Na postój dorożek, na konie siwe i kare, różne;
parskały chrapami na przechodniów.
Woźnica trwał w posągowej formie, w oczekiwaniu na grosz.
Gwarne kawiarnie, stoliki na chodnikach,
dźwięki muzyki
i ekscytujący obustronny ruch kolorowych manekinów.
Powierzchnia tej codzienności wydawała się jej przyjazna,
zapraszająca.
Jednocześnie była wszystkim, czego nie znała.
Nauczyła się ulicznego języka,
który odlepiał się od słów i znaczeń.
Nazwy ulic i wzruszeń
przynależały do określonego porządku.
Podobnie ludzie, którzy wydawali się szczęśliwi.
Patrzyła na tę bajkę i miała wrażenie,
że wystarczy wyciągnąć dłoń,
by znaleźć się w magicznym kręgu.
Gdzieś w podświadomości czuła się winna.
Jednak po chwili strofowała siebie za łzawe myśli.
Jesteś sama i musisz sobie radzić. Trudno.
To był twój wybór.
Po nasyceniu oczu natychmiast znikała,
jak sfruwający ptaszek.
Uśmiechała się przy tym porównaniu do skrzydlatego osobnika.
Fatalna trzynastka. Parszywa trzynastka.
Trzynastka programowa. Trzynastka zabobonna.
Dla niej była normalnością, dla innych przesądem.
Jednak ta liczba tkwiła w niej najsilniej.
Przez całe życie dobierała kolejne przymiotniki.
Jak jej dzień urodzenia,
numer w szkolnym dzienniku,
numer domu i nawet numer mieszkania.
Był trzynasty tydzień, kiedy wyszła na chwilę… skąd?
Nieważne.
Tyle jest miejsc, skąd można wyjść lub nie wyjść.
Ona wyszła.
Trzynaście tygodni trwała w oknie
bez widoku na przyszłość.
Stara kamienica żyła jak każda inna.
Odgłosy zza drzwi dochodziły znikomo,
jedynie zapachy pchały się szparami i powodowały torsje.
Po co? Skoro była przyzwyczajona do swojego smrodu.
Kąsał ją od środka i coraz bardziej przejmował władanie nad jej ciałem.
Widziała, a raczej słyszała bolesne wygasanie.
Porównywała do słuchania jakiejś niezmiernie czystej
i oddalonej melodii.
Pytała mimochodem, od niechcenia… Dlaczego?
Wiedziała też, że nie ma układu z nią,
że nie ma żadnego zatuszowania sprawy.
Jest tylko głupia nadzieja i beznadziejne stwierdzenie;
wszystko będzie dobrze.
Pamiętaj, że zawsze możesz na kogoś liczyć.
Walczyła do końca.
Sfrunęła z parapetu w uliczny gwar.
Jak w teatrze, zagrała ostatnią rolę życia.
Na chwilę była ptakiem…