Kasta nietykalnych
Trędowatych – pariasów wzgardzonych przez Boga.
Z trzaskiem upada trzosik bilonu.
Żebrak dźwiga go z trudem i wstaje do pionu.
Obcy wszędzie – gdziekolwiek swą stopę postawi.
Żywot trampa wiedzie – zanim trąd go strawi.
Kainowe znamię nosi - lecz niezawinione
- Jak trwoniącą witalność cierniową koronę.
Ktokolwiek go spotka, ktokolwiek zobaczy
Ze wstrętem pomstuje na żywot sobaczy.
Chorego strapienie nie wzbudza litości,
Lecz staje się źródłem motłoszej wrogości.
Trotuary szpeci widok nieszczęśników
- Ostracyzmu trójzębem dźgniętych katorżników.
Żałości cierpki trunek spija biedak co dzień.
Z nadzieją marzy nawet o trumiennym chłodzie.
Nie ma drogi ratunku! Ni w udrękach antraktu...
W traktowaniu zhańbionych krzty szacunku brak tu.
Trupi zaduch wypełnia stęchłe leprozoria.
Potępienie straceńców – wykluczenia teoria.
…
Trykot medyka przed oczyma niczym trzmiel przemyka.
Obok - stosy gorzkich pigułek, które każą łykać.
Usta nieme – ściśnięte kneblem respiratora.
Sam na sali leży – sala jak obskurna nora.
Brudna krew! Twardy orzech do zgryzienia...
Nie wiadomo jak doszło tu do zakażenia.
Krwi transfuzji nie było nigdy u pacjenta.
Narkotyków nie brał – nie tknął nawet skręta.
Trwałą wielonarządową niewydolność stwierdzono.
Dysonansu fałszem organy brzękły unisono.
Z tomografii głowy wynikła diagnoza:
Toczy nieboraka mózg toksoplazmoza.
Gniją jego myśli, murszeją marzenia.
W pył piękne wspomnienia pierwotniak przemienia.
Z neuronalnej sieci węzłów niezliczonych
Pożywką się raczą robaków miliony.
Ponadto i płuca gęstą zawiesiną
Spowite rzęziły - grzyb tego przyczyną.
Zapalenie płuc gasiło życia świecę
Miąższ płuc wyniszczyła infekcja dalece.
Pneumocystozą zowie się to schorzenie,
Które powoduje krwi niedotlenienie.
Tchu nie można złapać, że aż dech zapiera!
Respirator trwa w roli oddechu tresera.
Nadal tli się w sercu żywota iskierka.
W elektrokardiogram lekarz chyłkiem zerka.
Coraz mizerniejszy co dzień stan pacjenta.
Coraz głębiej pogrąża się w agonii odmętach.
Na kurację organizm pozostaje głuchy.
O karze za grzechy krążą wokół słuchy.
Wzmianka się przebija w zgiełku wiadomości
O zespole nabytego braku odporności.
W izolatce trzymają tej choroby okazy,
By uniknąć transmisji śmiercionośnej zarazy.
Pacjent wzruszył dłonią ostatkiem sił woli.
Resztki świadomości topniały powoli.
Wypełniała duszę zło wieszcząca cisza.
Przez otwarte okno w przyciemnionej sali
Smutny ptasi świergot dobiegał z oddali.
Melancholii nutę w arii trznadla słyszał.
Wytrzeszczywszy oczy z twarzoczaszki gładzi
Z piersi przelał dech swój do wieczności kadzi.
Opuściła trzewia życiodajna siła.
Teraz domem jego zostanie mogiła.
Wicher trąbi jak wściekły, liśćmi w twarz zawiewa.
Na cmentarnej ławce kloszard siedzi i śpiewa:
„W życiu jak w teatrze – na żywo gra obsada.
Bez cięć, powtórzeń, klapsów – to teatru wada.”