Nad brzegiem oceanu

wpatrując się w horyzont utkany z niklu i soli.
— Czy jest coś poza trybami,
gdzie skóra nie styka się ze stalą,
gdzie echo nie umiera w mechanizmie?
Wiewiórka zawahała się na cienkiej gałęzi,
jakby ważyła odpowiedź w podmuchu wiatru.
— Czas to nie tryby, lecz przypływ,
czasem cichy, czasem wzburzony,
ale nigdy nie obojętny.
— A jeśli i morze to mechanizm?
— Lisek zmrużył oczy. —
Jeśli fale to tylko ruch kół zębatych,
których nie widzimy?
— Może — przyznała wiewiórka,
— ale czy to znaczy, że nie są piękne?
Może ruch nie jest klatką,
lecz tańcem, którego rytmu nie trzeba się bać.
Lisek położył łapę na piasku,
zostawił ślad, który zaraz pochłonęła woda.
— A jeśli wszystko, co zostawiamy, znika?
Wiewiórka uśmiechnęła się smutno.
— Nie wszystko. Zostaje echo,
nawet jeśli nikt go nie słyszy.
Zostaje drzewo, które pamięta nasze kroki.
Zostaje wiatr, który kiedyś uniósł twoje pytanie
i szepnie je innym.
Bryza przesunęła się między nimi,
unosząc sól i cichy śmiech fali.
Lisek i wiewiórka spojrzeli w dal,
gdzie morze dotykało nieba,
i przez chwilę byli pewni,
że nawet czas się uśmiecha.