Na krawędzi
Zbieram wciąż złudzeń okruchy
na dachach wież pełnych marzeń.
Obdarte do krwi paluchy,
echo zmagań pełnych wrażeń.
Grając wciąż w zimno i ciepło,
gdy humor był też w zielone,
dziwnie serce me okrzepło
ostrym soplem skaleczone.
Przepaść tuż za granią czeka
zamknięta wciąż gęsi kluczem.
Zimna niczym górska rzeka.
Latać zaraz się nauczę?
Strach mrozi płyn w wiotkich żyłach
kreśląc bruzdy na obliczu.
Starta na pył sztuki bryła,
w duszy zaś ocean kiczu.
W dół wiedzie mej szlak marszruty
skok w ciemność gdy księżyc w nowiu,
lecz trudność tkwi w tym że buty,
ciężkie, mam tak jak z ołowiu.