Dwója bez podpisu
Mija lato i zima,
a ja się wciąż nie mogę,
od brechtania powstrzymać.
Gdyż jak z banku odsetki,
zwykle w ramach gratisu,
wręczają mi poetki,
dwójeczki bez podpisu.
Pewnie liczą, że krew mnie
przez to nagła zaleje.
Ja wciąż jednak karczemnie
z ich wysiłków się śmieję.
Drobne rączki zaciska,
klątwy miota zawiłe,
jedząc kluski z półmiska,
chce mnie strącić w mogiłę.
Gdyż koronę z jej czoła
zaręczam, że nie mściwie,
strąciłem do grajdoła
komentując uczciwie.
Wszak szczerości żądała,
z jednym małym felerem,
gdyż jakiś nie dodała,
że mam zostać klakierem.
Kolejnej puls podskoczył
dziesięć kresek nad normę,
gdyż sypnąłem w jej oczy
prawdy garść na platformę.
Inna szarpie swe dredy
i uderza w stół czołem,
bo awansów jej kiedyś,
do serca nie przyjąłem.
Czasem mięso poleci,
ktoś zaściankiem z goryczą
nazwie, lecz to poeci,
ich normy nie dotyczą.
Że nie wyda się, liczą
a ich rączki są czyste.
Niechaj plują i kwiczą,
ja już mam całą listę.
Ostra niczym maczeta
Twarda tak jak cięciwa.
Że to właśnie kobieta,
może być aż tak mściwa?
Niczym stado cierników
niech się złoszczą i srożą.
Mą tabelę wyników
przez to szybciej otworzą.