Żadnych ciastek /10/
Tworzenie. Cóż nim jest? Fizycy w akceleratorze cząstek kombinują, jakby chcieli odtworzyć wielki wybuch. Pewnie marzy im się stworzenie czegoś z niczego. Nie wiadomo, czy te zabawy dobrze się skończą. Może powstać osobliwość. Prawdopodobnie po śmierci wchodzimy nie do “nieba” albo “czyśćca” (a tym bardziej Szeolu, Hadesu), co stajemy się “osobliwością”. Która jest i zarazem jej nie ma: pojawia się, budzi na chwilę, by znów “zasnąć”, zniknąć. I śnić życie ziemskie, jakie tu mieliśmy. Jeśli więc fizycy doprowadzą do wielkiego wybuchu cała historia powtórzy się od nowa. Tylko nie wiadomo, czy tak samo. Zabawy w Pana Boga, czy jakąkolwiek siłę albo istoty, które stworzyły wszechświat z niczego kończą się źle, nie zawsze, ale przeważnie. To, że coś jest technicznie możliwe, niekoniecznie powinno być realizowane.
Twórcy nie stwarzają z niczego - pisarz używa słów, które słyszał ucząc się mówić, a potem pisać alfabet; muzyk używa instrumentów, które wydają dźwięki, jakie są dzięki prawom akustyki; malarze używają farb z materiałów organicznych. Twórcy nie tworzą w próżni, są raczej przetwórcami tego, co było oryginałem. Nie ma go, są tylko kopie nieistniejącego oryginału. To tak, jakby ustawić dwa lustra naprzeciwko. I zrobić zdjęcie bez stania między nimi. Są odbicia samych luster, ale nie ma obiektu powielonego czternaście razy. Policzyłem. Były takie zwierciadła w starej kamienicy przy Siemiradzkiego 12, a ja chciałem wiedzieć, dlaczego odbicia skręcają. Dopiero w dorosłości wysunąłem hipotezę, że skręcają bo planeta jest kulista i światło w lustrach się załamuje; może nawet zakrzywia je. W każdym razie, gdy stoją same, bez obiektu - po prostu nic prócz siebie nie odbijają.
Ale to nieistotne, ważniejsze jest to, że jest coraz więcej wszelkich dzieł sztuki - poezji, filmów, muzyki i sztuk multimedialnych, więc tłum się tworzy, a pomysłów na nowość coraz mniej; nieświadomie plagiatujemy, czasem samych siebie, nie mamy koncepcji, bo pomysłów albo są tysiące, więc się same blokują, albo nie ma ich wcale. Nic pośrodku - dawniej muzyk miał mało instrumentów do wyboru i tylko skalę półtonową, dziś są instrumenty, dające wrażenie jednej czwartej, jednej ósmej tonu, a nawet jeszcze bliższe odległości. Poeci mieli do wyboru więcej słów - słowniki ludzi się skurczyły, zubożały, na skutek cywilizacji obrazkowej, esemesowej i mailowej; jeśli chcesz Czytelniczko napisać wiersz ponadczasowy, przeczytaj ze dwa razy jakiś słównik do języka polskiego. Gdy czytamy trudny tekst, rozumiemy go - bierną znajomość słów zatem mamy; ale w życiu codziennym używamy nie więcej niż 200-300 słów; a w sumie jest ze sto tysięcy. I wszyscy zubożeliśmy w słowa. Mało czytałem. A jeśli, to nieuważnie. A oglądać filmy i czytać trzeba wyłączając dystraktory i skupić się. Jakie to dziś trudne. Ale możliwe. Jeśli chcesz napisać wiersz wszechczasów najpierw trzeba czegoś doświadczyć, przeżyć - nawet coś bardzo negatywnego. Trauma ustąpi. Przelanie na papier jest lepsze niż w edytorze. Jaka szkoda, że nie piszę ręcznie - kurcz pisarski. Źle nauczono mnie trzymać w szkole pióro, potem długopis. Po kilku zdaniach boli ręka. Tak się pisze wolniej, ale mądrzej. No, może jeszcze są niedobitki, co tworzą manuskrypty. Jak wiadomo, rękopisy nie płoną. Przynajmniej są dowodem pracy - te wszystkie skreślenia, glosy na marginesie, dopiski, komentarze. Widać cały proces. Teraz piszemy pierwsze wersje i publikujemy. Bez poprawek, od razu na czysto, bo takie złudzenie dają edytory. Co drukowane, to na pewno mądre. O, nie. Trzeba uważać. Fejki są nie tylko w sieci. One są wszędzie. Nawet w plotkach pod monopolowym w Ciechocinku. Nawet w rozmowach księży, łamiących tajemnice spowiedzi. To, że książka ma super nazwisko i jeszcze lepszą okładkę, nic nie gwarantuje, nawet, jeśli autor napisał już bestseler. Zwykle przeciętny autor pisze w życiu ze dwadzieścia książek. A pamiętany jest z jednej. Schulz wydał z kolei dwa zbiory prozy i były takie, że weszły na stałe do historii. I listy lektur obowiązkowych. Wracam powoli do czytania, wydobywając się z bańki internetowo-fejsbukowej i w ogóle z bańki czytania tekstów na portalach teraz masowo generujących artykuły przy pomocy AI. Nie wiem, gdzie umrę. Myślę, że tu, gdzie jestem…Ale mam zamiar przeżyć własną śmierć…
Stale umyka to, co najważniejsze. Poszukujemy takiego wiersza, który zmieni nasze życie. Szukamy powieści życia. Są takie. Tylko może nie w dzisiejszych empikach, tylko w starych, domowych bibliotekach albo w topniejących jak lód arktyczny antykwariatach. Czekamy na powieść, które zmieni wszystko. Zresztą niekoniecznie ten gatunek. Takim tekstem, który czasem zmieniał czyjś los miała być Biblia. Lecz pomysł zgromadzenia pisanych tekstów przez różnych autorów, w różnym czasie i różnym miejscu, w innych kulturach zaowocowało wielką księgą, której nikt - poza biblistami - nie jest w stanie nawet raz przeczytać. Przeczytałem tylko Nowy Testament. Tylko dlatego, że poszczególne ewangelie były wydane osobno. Cieniutkie jak nowelki pozytywistyczne. Nie miały nawet 50 stron. To rozumiem. Mogę sobie schować do kieszeni i jadąc tramwajem poczytać. Ale ja wolę audiobooki. Jestem słuchowcem, nie zapamiętuję tekstów, lecz melodie i obrazy, bardziej jednak muzykę. Tekst czytany przez świetnego lektora, czasem aktora - zapada w pamięć. Kiedy rozwożę paczki, włączam sobie Youtube i słucham filmów dokumentalnych. Nie lubię tracić czasu. Nie wiadomo, ile jeszcze zostało…
***