- * * * -
w jednej dłoni małe lustereczko
we wzory lśni.
Ta druga dotyka czerwonych
ust. Drobnymi palcami
muskając każdej chwili koniec.
Na grzbiecie długi płaszcz,
w kolorze matki ziemi.
Czasem przystaje i zagląda
do otwartych okien.
I długim krokiem
przymierza starszych
ludzi pokój, kuchnię.
W pośpiechu zabiera nałuskanych
orzechów, zapach życia,
nie chętnie myśląc – to jest
już pożegnanie, pożegnanie
Michasiu mały mój.
Nosi kilka sakiewek,
ta z ptasich piór, lekki
ma sen, zamykając powieki
ciszej niż Anielski chór.
Gdy, wkracza do wielkich miast,
używa tej, co z wiatrem
unosi dla setek jeden ból.
Często gubi drogę, raz przez
straszliwy ból, bo dotyka nie
przeniknioną wędrówkę dusz.
A wtedy przysiada obok
Świątka, który drzemie
wśród cichych pól.
Innym razem, chce porozmawiać,
przypatrzeć się wesołej
karuzeli, zjeść cukrowej waty...
Lecz lustereczko trzymane
w maleńkiej dłoni, ponownie
przypomina nie chcianą myśl
- to już czas pożegnania,
pożegnania, najdroższa córuniu ma...
Tuż za rogiem rozbrzmiewa
kościelny dzwon, i tam
udać się złotowłosa
musiała. Zdejmując kaptur,
jej zielony wzrok na przystrojonego
młodzieńca pada. Nie tracąc już
płatków róż, swój topór za pasa
do delikatnej szyi panny
młodej przykłada.
- To już czas pożegnania,
pożegnać się czas, ukochany mój...