- ŚWIT -
do okien, był radosny
a nadziei miał
pełną sakiewkę,
sakiewkę pełną pieniędzy.
Uzbieranej miłości
w podskokach
w rytm padających
kropel.
I zastukał w te stare
okiennice a motyli
miał pełen ten
swój plecak.
Rozgościł się
w ciemnych kątach
opuszczonego domu.
W biel był ubrany
ten pachnący
świt, w kwiaty
i listowie.
Śpiewał swą
zwiewną pioseneczkę.
I nie było miejsca,
gdzie by nie zostawił
lepkich odcisków
swych dłoni.
I nie było miejsca,
gdzie by nie
pozostawił
niespodzianek -
pajęczą niteczkę.
Lecz nie był on
długim gościem
tego domu -
tych ogrodów,
wiklinowych ludków i koszy.
Już go czas poganiał
I nowe dni odsłaniał.